- O której wracasz dzisiaj z siłowni? - zapytałam, wychodząc z łazienki, gdzie szykowałam się do wyjścia na wizytę u ginekologa. Wellinger dopakowywał właśnie swoją torbę na trening.
- Myślę, że w domu będę w okolicach trzeciej po południu. Dlaczego pytasz? - podniósł głowę, by spojrzeć na mnie.
- Idę do lekarza i zastanawiałam się, czy zdążę ci coś ugotować na obiad. Ale wychodzi na to, że będziesz miał co zjeść dzisiaj.
- To dobrze - i koniec tej jakże długiej konwersacji. Nic więcej. Wiatrówka na plecy, torba na ramię, dłoń na klamce - Do zobaczenia, Carina!
Już nie 'kochanie'. Mój policzek zdążył odzwyczaić się od porannych pocałunków. Tak miało teraz być? Od trzech tygodni staliśmy się dla siebie mniej bliscy. Ale nie obcy. Wiele rytuałów zatarło się, minęło z czasem. Uczucie pozostało. Zmodernizowane? Do odbudowania. Potrzebowaliśmy cierpliwości i motywacji.
Wizytę umówioną miałam na dziesiątą. Pani Schmidt nie miała dużo pacjentek, więc nie musiałam zbyt długo oglądać obrazów wywieszonych na ścianach poczekalni. Wkroczyłam do gabinetu i usiadłam na krześle naprzeciw mojego lekarza.
- Standardowe pytanie, jak się pani czuje? - usłyszałam.
- Oprócz opuchniętych nóg i lekkich bólów kręgosłupa, ciążę znoszę naprawdę dobrze - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Kobieta pokiwała potakująco głową i poprosiła mnie, bym położyła się na kozetce. Ostatnie USG miałam robione już jakiś czas temu.
- Chce pani znać płeć dziecka?
- Muszę się chwilę zastanowić - odparłam. Nie wiedziałam czy chcę niespodziankę, czy wolę wiedzieć. Ale przypomniałam sobie pytanie Andreasa, kilka tygodni wcześniej - Chcę wiedzieć, czy będę miała syna czy córkę.
- To chłopiec. Gratuluję pani syna.
Będę miała syna. Będziemy mieli syna. Andreas tak bardzo tego pragnął. Powtarzał, że za kilka lat założyłby mu narty i uczył na nich jeździć. Że po kilku kolejnych zaprowadziłby go na skocznię i posadził na belce startowej. Czułam szczęście. Chociaż między nami ostatnimi czasy było nieciekawie, w końcu poczułam radość.
Po wysłuchaniu wszelkich wskazówek i umówieniu się na następną wizytę, opuściłam klinikę. Kolejny przystanek? Dom rodzinny Andiego. Heidi dowiedziała się od Marinusa, że pan Stefan kilka dni wcześniej zachorował i nie pokazywał się na treningach. Chciałam wykorzystać okazję. W sklepie niedaleko jego domu kupiłam pomarańcze i kiwi, które uwielbiał konsumować. Stanęłam na wycieraczce i zaczęłam się wahać. Czy dobrze robię? Czy będę w stanie normalnie z nim porozmawiać po tym wszystkim. Świadomość, że za mną nie przepadał i że byłam w ciąży nie napawały mnie optymizmem. Jednak mimo wszystko uniosłam dłoń i nacisnęłam dzwonek do drzwi.
Po chwili stanął w nich ojciec mojego chłopaka odziany w szlafrok.
- Jestem katolikiem i nie mam zamiaru wstępować do waszej sekty - powiedział podniesionym głosem. I wtedy mnie ujrzał - Wybacz, Carino! Wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać.
- A mnie się zdaje, że mamy dużo wspólnych tematów, proszę pana. Kupiłam owoce, może wejdziemy do środka? Wieje, a nie chciałabym, by zaziębił się pan jeszcze bardziej - i szeroki uśmiech. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, dłużej zatrzymując się na moim brzuchu i otworzył mi drzwi. Zaniosłam zakupy do kuchni, położyłam na paterze i udałam się do salonu, by zająć miejsce przy stole.
- Jak się pan czuje? Andreas kupił panu jakieś lekarstwa, prawda?
- Jest lepiej. Mój syn wie, że tutaj jesteś?
- Dlaczego miałby wiedzieć? Nie mogłam z własnej woli przyjść pana odwiedzić? - zapytałam i dopiero wtedy zrozumiałam, jak głupio to zabrzmiało. Niby wcześniej nie byłam u niego z własnej woli, ewentualnie ze skoczkiem.
- O czym chcesz porozmawiać? O tym... twoim dziecku?
- Wybaczy pan, ale sama sobie potomstwa nie zrobiłam, więc byłoby milej usłyszeć 'waszym dziecku'. Ale nie, to nie o to chodzi. Chcę porozmawiać o Andim.
- Zamieniam się w słuch, panno Becker.
- Doskonale wiem, że chce pan dla swojego syna jak najlepiej. I ja to rozumiem. Ale czy to czasem nie jest ponad nim?
- O czym ty do mnie mówisz?
- Nie chcę, by Andreas ciągle tylko trenował. Chcę dla niego normalnego życia, ze szczyptą oddechu. Nie mówię, żeby wcale nie uprawiał skoków, ależ skąd! Ale wszystkiego z umiarem. Będziemy rodzicami. Pragnę, by pański syn był dla naszego maleństwa po prostu ojcem. Nie mężczyzną, który wpada na kolację. Ojcem. Tak cudownym, jakim niewątpliwie pan jest dla niego.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Trwał tak przez kilkanaście sekund aż w końcu wstał od stołu. Podszedł do wysokiej szafy stojącej w kącie pomieszczenia. Wysunął jedną z szuflad i wyjął z niej album.
- To mama Andreasa. Była piękną kobietą, prawda? - zapytał, chyba retorycznie, gdyż cały pochłonięty był patrzeniem na zdjęcie żony, nie zwracał na mnie uwagi - Była cudowna. Kiedy Andreas się urodził, porzuciła swoje marzenia, by się nim zająć. Ciągle przy nim była. Ale to ja nauczyłem go sznurować tenisówki. Nauczyłem go miłości do skoków. A potem? Ann zmarła, zanim Andi poszedł do szkoły. Zostałem z tym sam, Carino - uronił kilka łez. Widziałam, że przeżywa to całym sobą, pomimo tylu lat od tego wydarzenia - I nie byłem dobrym ojcem. Właśnie to zrozumiałem. Byłem potworem... no tak! Chciałem, by był najlepszy. Miałem chore ambicje, przelałem to wszystko na niewinne dziecko.
Objęłam ramieniem mecenasa Wellingera. Totalnie się rozkleił. Ale chyba coś przełamałam. Przyznał się, że jest słaby, że niszczył siebie i syna. Jedno zdanie tak bardzo na niego wpłynęło.
- Myślisz, że jest już za późno, by się poprawić?
- Na nic nigdy nie jest za późno, panie Stefanie. Jest pan największym wzorcem dla Andreasa. I to nigdy się nie zmieni. Chciałabym, by i dla swojego wnuka był pan taką skarbnicą mądrości i wsparcia.
- Przepraszam za tamtą scenę w waszym mieszkaniu.
- Nie było tematu. Sądzę, że zareagowałabym podobnie - uśmiechnęłam się. Mężczyzna siedział w bliskiej odległości, patrzył na mnie niebieskimi oczyma. Chyba zobaczył, że nie jestem dziwakiem z Domu Dziecka. Że jestem normalną dziewczyną, chcącą mu pomóc, chcącą być blisko.
- Zapraszam was na niedzielę, na obiad. I mam pytanie. Mogę ciebie przytulić, dziecko? Taka forma błagania o przebaczenie - puścił do mnie oko, a ja zaśmiałam się pod nosem i, rzecz jasna, się zgodziłam.
Zgodnie z obietnicą, od razu po powrocie od pana Wellingera zabrałam się za przyrządzenie obiadu, co zajęło mi bez mała dwie godziny. Ciągle myślałam, jakby zacząć rozmowę z Andreasem, kiedy ten wróci do mieszkania. Najgorsze było to, że nic porządnego nie przychodziło mi do głowy. Normalność. Otwierane drzwi. Rzut torbą. I butami. Skoczek w kuchni.
- Wróciłem. Jestem głodny jak wilk i zmęczony jak... - prawą dłonią zaczął pocierać brodę, myśląc, że pomoże mu to wymyślić dokończenie zdania.
- Nie wysilaj się, przyjęłam do wiadomości. Siadaj, zjesz, a przy okazji porozmawiamy - stwierdziłam, stawiając mu talerz przed nosem.
- Właśnie, porozmawiajmy. Co takiego dzisiaj robiłaś? - zapytał, jakby zapomniał, że byłam u lekarza. Zwykle pytał, jak było, a dzisiaj zaczął bardziej ogólnie.
- Twój tata zaprasza nas na niedzielny obiad - powiedziałam, biorąc do ust jedzenie. Mój chłopak omal nie zakrztusił się kompotem, który popijał.
- Mój tata? Skąd takie informacje?
- Byłam u niego. Szczerze porozmawialiśmy. Mówiłam, że szczera rozmowa to podstawa, kochanie - użyłam tego słowa specjalnie - Opowiedział mi o twojej mamie, o tym, że jego głowę zaprzątały chore ambicje, ale postara się, by było lepiej. Andi, on ciebie bardzo kocha. I chyba właśnie dzisiaj, dzięki mnie nieskromnie mówiąc, to pojął. To mądry i ciepły człowiek, który przez chorobę momentami nie był sobą. Ale zrobię wszystko, by nasze relacje były jak najlepsze, zrozumiałeś? Zero zatajania. Bądźmy rodziną z prawdziwego zdarzenia.
Jego dłoń oparła widelec na talerzu i powędrowała w stronę mojej. Delikatnie ją pogłaskała. Andreas ujął i pocałował. Uśmiech na mojej twarzy. Na jego też. Ciche 'przepraszam' z jego ust. I 'kocham cię' z moich. Niedokończony posiłek na dwóch talerzach. I my na środku kuchni. Ja, wtulona w jego tors i on, powtarzający jak mantrę to 'przepraszam', które już dawno przyjęłam do wiadomości. Pocałunek, na który od dawna czekałam. Poczucie bezpieczeństwa. Ciepło na sercu. Jego bliskość.
- Moje zachowanie nie ma wytłumaczenia. Jesteś odpowiedzią na każde nurtujące mnie pytanie, a ja tego nie doceniałem. Nie dałbym sobie bez ciebie rady. Uczysz mnie życia, chociaż to ja jestem starszy. Pokazujesz mi sens bycia, bez nerwów. Muszę podziękować Bogu, że mam ciebie. Kocham cię i obiecuję poprawę. Żadnych tajemnic, nerwów i, mam nadzieję, policzków - uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech był wszystkim. Czekałam na każdy z niecierpliwością. I dostałam go. Patrzyłam w jego niebieskie oczy i wierzyłam mu. Był dla mnie kimś wyjątkowym i nie zamierzałam złościć się na niego aż po ostatni oddech.
- Byłaś u ginekologa, prawda? Znasz już może płeć naszego maleństwa?
- Zbieraj na niebieskie skarpetki.
Witam! :)
Przyznam, że rozdział ten miałam przemyślany dużo wcześniej niż poprzedni. Mimo to, nie jestem do końca z niego zadowolona, czegoś mi brakuje. Wam też?
Od poniedziałku zaczynamy rok szkolny. Nie obiecuję, że rozdziały będą pojawiały się systematycznie, w niedużych odległościach czasowych. Zaczynam liceum i wiem, że łatwo nie będzie :)
A teraz przesyłam Wam moc uścisków i buziaków <3
Dziękuję z góry za każdy piękny komentarz - jak widać, to motywuje :)
Dominika xx