niedziela, 14 grudnia 2014

Część II

Chciałabym wszystkich cieplutko zaprosić na drugą część historii Cariny i Andiego :)

Liczę, że wpadniecie i zostaniecie na dłużej: welle-huge-little-happiness

czwartek, 9 października 2014

Epilog.

Bastian Erik Wellinger pojawił się na świecie 10 lutego o godzinie 22:07 i swoim pierwszym krzykiem uradował ciocię Heidi stojącą za drzwiami, a swojej mamie namalował nim radość na twarzy. Nie poczekał na tatę, ale swoim słodkim snem spowodował, że ten rozpłakał się jak małe dziecko. Ucieszył dziadka, który od razu po wiadomości od swego syna wsiadł w taksówkę i przyjechał zobaczyć wnuka. Zacisnął swą małą piąstkę na palcu pani Valerie, która również go odwiedziła. Wujka Marinusa zachwycił swoim spojrzeniem, dużymi oczyma, które, jak wszyscy zauważyli, ma po mamie. Zaś wujkowie Severin, Andreas Wank i Werner Schuster zgodnie stwierdzili, że przed maluszkiem wielka kariera, jak przed jego ojcem.


Mały Bastian stał się dla Cariny i Andreasa darem od losu. Choć nieplanowanym, ale wyczekiwanym i pokochanym. Łzy jego rodziców były łzami miłości, nie nieszczęścia, jak to bywa w tak szybkim rodzicielstwie. Młodzi wzięli sprawy w swoje ręce, chociaż nie było łatwo. Pokonali przeszkody, które los postawił im na ich drodze. Zaakceptowali bieg swojego życia. Wybrali szczęście. I chociaż Carina chciała zabawić się w Boga, a Andreas rzucał talerzami, teraz siedzą obok siebie nawzajem wycierając z policzków łzy.


Nie było idealnie. I nie będzie. To historia miłości, która pomimo wszystko przetrwała. Bo i miała dla kogo istnieć. Wszystkie złe i dobre chwile przeżywaliśmy razem z nimi. Płakaliśmy z Andreasem, przeżywaliśmy odrzucenie i trzaskanie drzwiami z panną Becker. Oni trwali w uczuciu, które jest najsilniejsze. Miłość nastolatków to coś ulotnego, przemijającego. Chyba, że kocha się prawdziwie, wkracza pewnym siebie krokiem w dorosłość i wie, czego chce się od życia. Carina z Andreasem pojęli najwyższe dla siebie wartości.

Ciepłe ramiona. Maleństwo. I łzy smakujące szczęściem.




Po raz ostatni, witajcie, Kochani!
Pisząc ów epilog poczułam, że pewien etap mojego życia się kończy i prawie się rozpłakałam. To opowiadanie było pewnym przełomem w moim życiu i jestem Wam wdzięczna, że przez te ponad pięć miesięcy byliście ze mną i wspólnie przeżywaliśmy wzloty i upadki w związku Cariny i Andreasa. Chciałam natchnąć to opowiadanie prawdziwością, emocjami i nieprzekoloryzowaną rzeczywistością. Mam nadzieję, że mi się udało.

Chciałabym podziękować każdemu, kto czytał historię o trudnej miłości i nadchodzącym rodzicielstwie, która wyszła spod mojego pióra.


Dziękuję, Tusiu!
Jestem z całego serduszka wdzięczna, że byłaś od samego początku, jeszcze zanim zabrałam się za pisanie i publikowanie tego na blogu. Zaakceptowałaś moją propozycję opowiadania i dzięki temu tu byłam. Doradzałaś w wielu aspektach, motywowałaś na każdym kroku, chwaliłaś. Byłaś, kiedy tego potrzebowałam, kiedy miałam chwile zwątpienia. Dziękuję, dzięki Tobie dałam radę skończyć to opowiadanie, nie poddałam się. 
Kocham Cię i jestem Ci bardzo wdzięczna za wszystko! ♥

Dziękuję, Olciu!
Na moje zamówienie wykonałaś śliczny szablon, który zachwyca moje oko za każdym razem, kiedy w wyszukiwarkę wklepuję 'welle-huge-little-problem' i pojawia się ów wygląd. Tobie również dziękuję za każdą poświęconą mi chwilę. Dziękuję za słuchanie spojlerów i akceptowanie moich wyborów. Dziękuję za pomoc w wyborze imienia dla maleńkiego Wellingerątka. 
Dziękuję, że byłaś zawsze, kiedy Ciebie potrzebowałam ♥

Dziękuję, Oleńko!
Za każde słowo wsparcia, za wymyślenie nazwy ów bloga. 'Welle-huge-little-problem' okazał się być strzałem w dziesiątkę! Dziękuję za każde słowo pochwały, za krytykę, która mnie budowała i za to, że wspierałaś mnie w tym, co robiłam ♥

Dziękuję, Anitko i Patrycjo!
Za każde słowo wsparcia, każdy komentarz, który mnie budował ♥


Dziękuję każdemu z Was!
Czytając komentarze nieraz rozklejałam się, a moich oczu płynęły łzy - w tym momencie naprawdę nie koloryzuję. Słowa na temat tego, że mam talent, że czytając rozdziały przenosicie się do innego świata czy stwierdzenie, że mój styl pisania jest bardzo ładny były wielką motywacją i powodowały, że się uśmiechałam. Mieć takich czytelników, osoby, które wspierają tak mocno to dar od Boga. Nie wiem, czy na niego zasłużyłam, jednakże bardzo dziękuję.
Jestem zaszczycona, że mogłam dla Was pisać.


Dziękuję Wam za wszystko. Trwaliście ze mną, z Cariną i Andim, z Heidi i Marinusem, z mecenasem Wellingerem i panią Valerie od 26 kwietnia br. Dzisiaj przygoda się kończy, chociaż z bólem serca odkładam tą historię na półkę z napisem 'koniec'. Ale jestem szczęśliwa, że mogłam swoje emocje tchnąć w moich bohaterów i pokazać Wam przez to cząstkę siebie.



Co dalej?
Nie przestanę pisać. Już wkrótce zacznę publikować opowiadanie na nowym blogu. Więcej w podstronie, mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i dalej będziemy wspólnie przeżywać każdy moment życia moich bohaterów ♥


Wasza Dominika x

sobota, 4 października 2014

Rozdział XIV. 'Szczęście to twój uśmiech, jego słodki sen i moje łzy.'

Wspomnienia z wyjazdu do Oberstdorfu i Garmisch-Partenkirchen były nadal żywe w mojej pamięci, chociaż minął od niego ponad miesiąc. Powitaliśmy Nowy Rok. Pierwszego dnia mogłam znów poczuć się szczęśliwa. Skandując imię ukochanego wiedziałam, że oboje z Andreasem czujemy ten niesamowity prąd przechodzący nasze ciała. Skoki były oderwaniem od rzeczywistości, od wszelkich trudów, przez które ostatnio przebrnęliśmy. Mój ukochany w pierwszym z konkursów zajął osiemnaste, a w drugim - wysokie siódme miejsce. Uśmiech nie schodził z naszych twarzy. Wellinger senior z trudem powstrzymywał łzy. Widziałam, jak ukradkiem ocierał policzki chusteczką naprędce wyciągniętą z kieszeni puchowej kurtki. Przeżywał każdy ruch Andiego w powietrzu, każde z lądowań, każdy jego gest tuż po nim. Jego stan unormował się, co było dla nas wszystkich ogromną pociechą. Trzy tygodnie po zawodach zaczęliśmy pakować się, chcąc zdążyć z przeprowadzką do czasu rozwiązania. Nie mieliśmy dużej ilości rzeczy do zabrania. W nowym mieszkaniu czekały już na nas nowe meble i pokoik dla maleństwa, w którym wszystko mieściło się jeszcze z zapasem miejsca, w odróżnieniu do starego miejsca zamieszkania. Za pieniądze zarobione przez Andreasa podczas zawodów postanowiliśmy uzupełnić wyprawkę, a resztę ulokować na koncie, by wypłacić je w razie potrzeby. Wszystkie sprawy były niemal dopięte na ostatni guzik.

- Pamiętaj, że gdyby już się zaczęło, bezzwłocznie dzwoń do Heidi. Prosiłem, by była ciągle pod telefonem. Wiesz, że muszę jechać do Czech na zawody. Trenerowi i tacie przyrzekłem, że przez ojcostwo nie zaniedbam sportu - usłyszałam pewnego lutowego popołudnia, kiedy mój ukochany powoli zaczął pakować się do wyjazdu do Liberca. Rozumiałam go i nawet nie śmiałabym zatrzymywać go u swojego boku. Chciałam, by skakał. I to robił, dodatkowo myśląc o każdym szczególe naszego wspólnego życia. Najął Ellermann, by ta w razie potrzeby zawiozła mnie do szpitala, by się mną zajęła. Byłam mu za to wdzięczna, bo ze swoją naturą na pewno nie odważyłabym się na taki krok. A tak czułam się bezpieczniej. W końcu dawał mi to uczucie! Bezpieczeństwo i uśmiech na ustach. Pragnęłam tego, jak niczego innego.


- A mi tego nie przyrzekałeś? - zapytałam tylko i szczerze się roześmiałam.
- Tobie jeszcze niczego nie przyrzekałem - odpłacił mi żartem, z radością w głosie - Jedynie obiecywałem.
Szturchnęłam go przyjacielsko w ramię. Dogadywaliśmy się, śmialiśmy coraz częściej, nie myśląc zbyt często o czekających obowiązkach. Na to mieliśmy jeszcze trochę czasu. Z każdym dniem kochałam go coraz mocniej i coraz bardziej cieszyłam się, że to właśnie on jest ojcem mojego dziecka.
- Koniec żartów, panie Wellinger - powiedziałam i wstałam z zajmowanego krzesła, podniosłam leżącą na podłodze andreasową koszulkę i włożyłam do stojącego nieopodal kartona - Musimy jeszcze spakować nasze ubrania i zawieźć do nowego mieszkania. A z takimi ruchami nie zdążymy do jutra. Ziemia do Andreasa! Skończmy już w końcu tą przeprowadzkę.
- Po pierwsze, nie schylaj się, kochanie. Po drugie, damy radę, wystarczą góra dwie godziny i wszystko będzie leżało już w szafach nowego lokum. A jutro kierunek Liberec - westchnął, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Następnie zabrał się za wkładanie swoich ubrań do walizek i kartonów, które stały uprzednio przygotowane.


- Uwierzysz w to, że Marinus sam zajął się malowaniem ścian w kuchni? Chyba naprawdę chce, żebyśmy razem zamieszkali - trzy dni później dałam się zaprosić Heidi na chodzenie po sklepach i podziwianie maleńkich bucików i maskotek. Blondynka postanowiła kupić pluszaka o wyglądzie Gucia, bohatera Pszczółki Mai, która w mojej ojczyźnie nadal robiła furorę. Po zakupowych wojażach postanowiłyśmy zatrzymać się na herbacie i ciastku w pobliskiej kawiarni.
- On ciebie kocha jak wariat - odparłam, popijając łyk napoju - Mamy szczęście co do mężczyzn.
- Święta racja, Carina. Szczerze mówiąc nie widziałam bardziej opiekuńczego chłopaka od twojego Andiego. Dzwoni do mnie codziennie po kilka razy od czasu wyjazdu i pyta o ciebie. Niech zgadnę. Do ciebie dzwoni raz dziennie, opowiedzieć, co robił w trakcie dnia, zapytać jak się czujesz i na końcu wygłasza swoją formułę: 'Kocham cię, dbaj o siebie. Dobranoc' - dziewczyna niemal wyrecytowała te kilka zdań.
- Heidi, strzeż się, bo jeszcze posądzę cię, że znasz mojego chłopaka lepiej ode mnie - roześmiałam się głośno, aż mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki czytający gazetę przy pobliskim stoliku spojrzał na mnie spod okularów.
- Nawet nie mogłabym o tym tak myśleć, zbyt długo i zbyt mocno się przyjaźnimy - usłyszałam tylko z ust Ellermann, zanim ta znów zaczęła typowy dla siebie monolog o wszystkim i o niczym.




Siedząc w ciepłej piżamie, otulona kołdrą leżałam w łóżku wpatrzona w wyświetlacz telefonu. Zbliżała się godzina rozmowy telefonicznej z Andim, który to wręcz z zegarkiem w ręku przestrzegał pory dzwonienia. Wibracje aparatu sprawiły, że poderwałam się z miejsca i błyskiem w oku wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Dobry wieczór, słońce. Jak minął ci dzień? Wszystko w porządku? - usłyszałam męski głos, którego ton był dla mnie czymś wyjątkowym.
- Spotkałam się z Heidi. Czuję się dobrze. Bastian czeka na tatusia - powiedziałam tylko i czekałam na reakcję skoczka.
- Bastian czeka na tatusia - powtórzył po mnie. Głos lekko załamał mu się przy ostatnim słowie - Zdążę wrócić, muszę zdążyć.
- Andreas, spokojnie. Nie myśl o tym czy będziesz na czas. Myśl o swojej pracy, nie rozpraszaj się mną i naszym dzieckiem. Nie uciekniemy, obiecuję.
Usłyszałam jego śmiech. Przed oczyma stanął mi jego obraz. Szczęśliwy. Układający swoje wargi w podkówki. Byłam ciekawa czy i teraz tak zrobił.
- Pojutrze będę w domu. Będę przy tobie i usłyszę pierwszy krzyk naszego syna - zaczął wybiegać w przyszłość.
- Usłyszysz kiedyś 'tato'. To będzie piękniejsze, mówię ci - odparłam.
- Będzie, na pewno. Muszę kończyć. Kocham cię, dbaj o siebie i Bastiana. Dobranoc - powiedział dokładnie to, co mówił co wieczór, gdy był poza domem. Pragnęłam jego ciepłych ramion, aksamitnego głosu i dotyku dłoni na moim policzku. Wiedziałam jednak, że już wkrótce będzie przy mnie częściej niż kiedykolwiek dotąd.




W dwa dni później postanowiłam odwiedzić panią Valerie. Obiecałam sobie, że jeszcze przed narodzinami syna wpadnę do starszej pani porozmawiać. W jedną stronę przeszłam się spacerem. Z powrotem również chciałam zaczerpnąć powietrza, jednak zimowa aura mi to uniemożliwiła i byłam zmuszona wrócić do mieszkania autobusem. Już wówczas czułam, że coś jest nie tak. Przyznam, było mi nieswojo. Wchodząc do domu zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem się nie zaczęło. Przed oczyma stanął mi przerażony Andreas panikujący i nie wiedzący, co zrobić. Gdyby nie fakt, że i ja wpadłam w lekki popłoch, zaśmiałabym się z ów sytuacji. Usiadłam na kuchennym krześle, wzięłam kilka głębokich oddechów i zadzwoniłam do Heidi.
- Możesz po mnie przyjechać? Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Nie chcę być teraz sama - z trwogą w głosie poprosiłam znajomą o szybkie przybycie. Ta zjawiła się u mnie w dwadzieścia pięć minut później, pomogła zająć miejsce w samochodzie, a moją torbę położyła na tylnym siedzeniu. - I ani słowa Andreasowi, zrozumiałaś? Mają przed sobą sześć godzin jazdy, wracają w nocy. Nie denerwuj go.
- Jasne, nic mu nie powiem. A teraz spokojnie, kochanie. Oddychaj głęboko, zaraz będziemy w szpitalu.



*oczyma Andreasa*
Wyjazd planowany był na czwartą wieczorem. Zapakowaliśmy się do autokaru i czekaliśmy aż kierowca skończy rozmowę telefoniczną, najprawdopodobniej z zamartwiającą się żoną. Ja cały czas myślałem o Carinie. Jak się ma, czy wszystko jest w takim porządku, jak było przed moim wyjazdem. Nie chciałem kolejny raz zamęczać Heidi swoimi telefonami, z którymi najzwyczajniej przesadzałem. Ale to dlatego, że martwiłem się o ukochaną. W Ruhpolding mieliśmy być w okolicach dwudziestej drugiej. Usiadłem z Marinusem i pierwsze trzy godziny podróży przespałem. Obudził mnie dźwięk wiadomości, którą dostał Marinus. Miał tak głośno ustawiony poziom głośności połączenia i smsów, że ktoś, kto go nie znał mógł posądzić go o słaby słuch, doprawdy! Nie do końca jeszcze przytomny zacząłem przecierać oczy.
- Stary, ktoś cię kocha i wysyła miłosne wiadomości? - zapytałem z uśmiechem na ustach - Heidi się stęskniła?
- Tak, to moja dziewczyna. Chciałem Ci tylko przekazać, że Carina zaczęła rodzić i nie miałeś się o tym dowiedzieć.
Moje oczy otworzyły się szeroko, rozbudziłem się totalnie i z niedowierzaniem spojrzałem na przyjaciela. Miałem ochotę krzyknąć do kierowcy, żeby przyspieszył. Chciałem jak najszybciej znaleźć się tuż przy dziewczynie. Świadomość siedzenia jeszcze trzech godzin w autobusie z żartującymi i niezwracającymi uwagi na przerażonego mnie skoczkami była okropna. Zacząłem sobie tłumaczyć, że przecież nie tak od razu na świecie pojawi się mój syn, że to stan trwający kilka godzin, ale w środku cały się trząsłem. Niemożność bycia tuż obok to jedno z najgorszych uczuć świata.
- Marinus, powiedz, że zdążymy - poprosiłem chłopaka siedzącego tuż obok o choćby odrobinę nadziei. Nie mogłem usiedzieć na miejscu. Fakt jazdy autobusem nie był pocieszeniem w tej sprawie.
- Carina ma dobrą opiekę. I ma Heidi przy sobie.
- Ale to ja powinienem być przy niej i trzymać ją za rękę! - podniosłem głos i po chwili, gdy zorientowałem się, że pod wpływem emocji nie reagowałem racjonalnie, przeprosiłem Krausa. Pozostawało mi tylko siedzenie na tym niewygodnym miejscu i modlitwa, że kierowca wywiąże się ze swojej pracy ponadprzeciętnie i na miejscu będziemy przed czasem.




Gdybym stwierdziła, że się nie bałam, skłamałabym. Byłam zatrwożona. Nie byłam dobrze przygotowana na ten moment. A i okoliczności wyobrażałam sobie inne. Adrenalina jedynie trochę łagodziła ból, a myśli skierowane w stronę Andreasa nie pomagały mi. Położna mówiła coś do mnie, a ja nie byłam w stanie zrozumieć, jakie słowa do mnie kieruje. Byłam tam sama wśród obcych dla mnie osób. Bez Andreasa i jego uścisku. Przed oczyma przelatywały mi momenty, które z nim spędziłam. Wyłączyłam się, choć zapewne nie powinnam. Jego twarz i przede wszystkim ten idealny uśmiech uspokoiły mnie. Nie na długo. Po chwili znów nadszedł kryzys i wiedziałam, że wszystko zbliża się ku końcowi.



*oczyma Andreasa*
U kierowcy niemalże na kolanach wybłagałem, by zatrzymał się pod szpitalem. Marinusa poprosiłem, by zajął się moim bagażem, a sam wybiegłem z pojazdu i najszybciej jak umiałem udałem się w kierunku wejścia. W rejestracji dopiero za trzecim podejściem złożyłem porządne zdanie i zapytałem o porodówkę. Czarnowłosa kobieta wskazała mi kierunek, w jakim mam się udać. Podziękowałem i już mnie nie było. Biegłem, mimo że w szpitalu to karygodne. Na jednym z krzeseł rozstawionych na korytarzu siedziała Heidi. Kiedy tylko mnie dostrzegła zerwała się z zajmowanego miejsca.
- Skąd wiesz, że Carina... że się zaczęło? - zapytała zdziwiona i po chwili dodała - Marinus się wygadał?
- To nieistotne. Gdzie ona jest? - nieco zadyszany zadałem pytanie znajomej. Ta wskazała palcem na drzwi z numerem 216 - Jakieś pięć minut temu na świat zawitał twój syn, Andreas. Zostałeś ojcem.


 

W ramionach trzymałam małe, białe zawiniątko. Mój cały świat, któremu nadałam imię Bastian. Drzwi pokoju, do którego mnie przewieziono delikatnie się uchyliły. Nie spodziewałam się w nich zobaczyć właśnie tej osoby, która tam stała.
- Mogę wejść? - wyszeptał pytanie.
- Po co to zbędne pytanie? Podejdź bliżej - poprosiłam Andreasa. Byłam zmęczona, ale najszczęśliwsza na świecie. Chłopak wysłuchał mnie i zaczął się zbliżać. Spojrzał na małą istotkę, którą tuliłam do serca. I się popłakał. Usiadł na krześle, które postawiono tuż przy moim łóżku i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w syna. Maleństwo ziewnęło słodko.
- Mogę go potrzymać? - zapytał trzęsącym się głosem. Zgodziłam się, kiwając potakująco głową i delikatnie podałam mu dziecko. Patrzył na niego z zachwytem, a z policzków skapywały mu łzy. Otarłam mu je swoją dłonią.
- Ma twoje oczy, Carina.
- I jasne włoski po tobie, Andreas - uśmiechnęłam się do ukochanego.
- Wiesz, co to szczęście? Szczęście to ty, on. To ja. Szczęście to rodzina, która jest dla siebie wszystkim i bez której nic nie byłoby kolorowe jak te motyle na łące, którą odkryłem przez przypadek i gdzie przebywaliśmy nagminnie. Szczęście to twój uśmiech, jego słodki sen i moje łzy. Kocham cię i wiem, że jesteś kobietą, która wnosi do mojego życia to, czego potrzebuję, by żyć. 

Spełnienie.



Dzień dobry! 
A może wcale nie taki dobry? 
Przybywam wraz z rozdziałem XIV i małą zmianą. Obiecywałam jeszcze dwa rozdziały, ale rozmyśliłam się. 

Właśnie przeczytaliście ostatni rozdział 
'welle-huge-little-problem'.

Tylko mnie nie zabijajcie. Mam w planach zacząć pisać nowe opowiadanie. Z kim, o czym? To wyjawię w epilogu :)
Również w epilogu umieszczę wszelkiego rodzaju podziękowania i inne, bardzo ważne dla mnie sprawy.

A teraz? 
Po prostu dziękuję, że byliście ze mną przez te ponad pięć miesięcy i wspieraliście każdym słowem! ♥


Dominika x

piątek, 19 września 2014

Rozdział XIII. 'Nie jesteś sama. Masz swoją prywatną gwiazdę, która nigdy Ciebie nie opuści'

Dwa miesiące później śniegowa kołderka pokryła ziemię. Świat zrobił się smutniejszy, bez ptaków czy kwiatów, które dotąd pokazywały radość życia. Przyszła nostalgia i długie zimowe wieczory. Andreas, co prawda, niebieskich skarpetek nie zakupił, ale odłożył pieniądze i nabył łóżeczko, które już poskręcane czekało na narodziny trzeciego członka naszej rodziny w świeżo wymalowanym na zielono pokoiku. Za niespełna trzy miesiące na świecie mieliśmy powitać... no właśnie. Tu pojawiał się problem. Dziewczęce imię wybralibyśmy bez zastanowienia, gdyż każde z nas miało jakiś typ. Ale z nazwaniem chłopca był zdecydowanie większy problem. Od miesiąca głowiliśmy się, jakby nazwać Wellingera Juniora, ale nic nie przychodziło nam do głowy.

- Carina, nie śpieszmy się z tym wyborem. To poważna sprawa - skoczek stwierdził pewnego grudniowego wieczoru, kiedy siedzieliśmy już w ciepłych piżamach na sypialnianym łóżku - Może poradzimy się taty, pomógłby nam.
- Podoba mi się ten pomysł. Już za tydzień Wigilia, ten czas tak szybko zleciał - stwierdziłam. Uwielbiałam świąteczną atmosferę, chociaż doświadczałam jej głównie w Domu Dziecka, gdzie byłam jednym z wielu podmiotów czekających na choćby mały prezent. To Boże Narodzenie miało być na swój sposób wyjątkowe - Jutro stroimy choinkę!
- Kochanie, masz na to ochotę? Przecież na święta i tak idziemy do taty. Był mocno przejęty tym, że zgodziliśmy się przyjąć jego zaproszenie - usłyszałam. Było to prawdą. Mecenas Wellinger już od trzech tygodni ustalał menu na wigilijną kolację.
- Tak, zróbmy to. To nasze ostatnie święta w takim gronie - pogłaskałam dłonią brzuch - Zapamiętajmy je. Potem i tak szybko musisz jechać na zawody do Oberstdorfu. Musimy jechać - poprawiłam wcześniej wypowiedziane zdanie. Oboje stwierdziliśmy, że na niemieckie konkursy udam się wraz z ukochanym. Byłam w siódmym miesiącu ciąży i czułam się doprawdy znakomicie! Cieszyłam się, że z wysokości trybun będę mogła go dopingować, zawsze sprawiało mi to radość. A od lutego, kiedy mieliśmy zostać rodzicami pozostanie mi jedynie zmienianie pieluch i karmienie malca, a nie ściskanie kciuków i zdzieranie gardła na skoczniach.


Spojrzałam na chłopaka. Siedział, oparty na dwóch poduszkach. Położyłam głowę na jego torsie. Zaczął bawić się moimi włosami. Było idealnie. Poczucie bezpieczeństwa powróciło. Strach pobiegł dalej przed siebie, a jego obojętność się wycofała. Okazało się, że potrafiliśmy żyć w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami.



- Już jesteście! - staliśmy z Andreasem, trzymając się za dłonie, na ośnieżonym progu domu pana Stefana, kiedy ten z radością otworzył przed nami drzwi. Za nami w ciepłym i długim do kostek płaszczu chowała się pani Valerie, której nie mieliśmy serca zostawiać samej w święta. Zbyt dużo jej zawdzięczaliśmy - Wesołych Świąt, kochani!


Mężczyzna podszedł najpierw do mnie, potem do swojego syna, całując każde z nas po kolei. Naszą kochaną sąsiadkę pocałował w dłoń i zaprosił do środka.  Prezent dla ojca Andi położył pod choinką, a następnie zajął miejsce przy stole tuż obok mnie. Do naszych nozdrzy dotarł przecudowny zapach pieczonej kaczki. Mieszał się z wieloma aromatami potraw, które na stole czekały na jedzenie.


- Tato, z Cariną - Andreas złapał mnie za dłoń, leżącą na mojej nodze i ścisnął delikatnie - od jakiegoś czasu wybieramy imię dla naszego syna, ale nie możemy się zdecydować. Chcielibyśmy prosić ciebie o pomoc.
- Mnie o pomoc? Mnie podoba się wiele imion, synu. Toni, Jonas, Matthias czy Bastian. Do was należy decyzja - usłyszeliśmy. W uszach brzmiały mi te cztery męskie imiona. Wiedziałam, że to spośród nich będziemy wybierać. Moją uwagę przykuło ostatnie z imion.
- Bastian? Brzmi naprawdę ładnie - stwierdziłam.
- Owszem. Wspaniały niemiecki tenisista stołowy, którego jak dobrze wiecie jestem kibicem, Bastian Steger nosi to imię. A i piłkarz, Reinhardt ma zaszczyt mieć je wpisane w dowodzie.
- Co o nim sądzisz, kochanie? - spojrzałam na chłopaka. Uśmiechnął się do mnie szeroko i delikatnie kiwnął potakująco głową. Widział, że ojciec całym sobą starał się pomóc i wybrał naprawdę przyzwoite imię.
- Chcę tak nazwać syna. Bastian Wellinger.
- Bastian Erik Wellinger - powiedziałam nagle. Erik. Jak chłopak z pociągu. Chłopak, który mieszka kilkaset kilometrów ode mnie, a uratował mnie i moje dziecko. Podniósł na duchu, pozwolił zrozumieć życiowe wartości nawet nie zdając sobie z tego sprawy.


- Tato, nie krzątaj się już tak w tej kuchni, wszystko dopięte na ostatni guzik. Wywiązałeś się ponadprzeciętnie - stwierdził młody Wellinger, wkraczając do kuchni po dwudziestu minutach czekania na gospodarza, który poszedł wyłączyć piekarnik z piekącą się kaczką, która już była gotowa do spożycia. Natomiast ja wraz z panią Meyer przy oknie wypatrywałyśmy pierwszej gwiazdki, która zajaśniałaby na niebie, pozwalając rozpocząć ucztę.
- Gdyby niebo było zachmurzone, nie dziwiłabym się, że żadnej nie widzę! Ale jest czyste, a nic się nie świeci - stwierdziłam.
- Bądź cierpliwa, dziecko - staruszka uśmiechnęła się do mnie ciepło - A jeśli już czekamy na tą gwiazdę opowiem ci pewną historię. Właśnie o tych ciałach niebieskich.
Pokiwałam z zadowoleniem głową i oparłam się o salonowy parapet. Kobieta przystawiła sobie krzesło do okna i zaczęła opowiadać.


- Od dziecka kochałam patrzeć w gwiazdy. Nigdy nie były dla mnie czymś niesamowitym, jedynie pozytywnym wrażeniem wzrokowym. Dopóki nie poznałam mojego męża. Albert był najcudowniejszym mężczyzną, jakiego Bóg mógł mi zesłać. Pewnej nocy zabrał mnie za miasto, na wielką polanę. Położyliśmy się na trawie i zaczęliśmy podziwiać niebo. Pokazywał mi gwiazdy, opowiadał o gwiazdozbiorach. Od razu było widać, że się tym interesuje. Nagle ujrzałam jedną, która migotała. I wówczas z ust mojego ukochanego usłyszałam coś niesamowitego. 'Za każdym razem, kiedy widzisz świecącą gwiazdę, uśmiechnij się. To ktoś, kogo bardzo kochasz wysyła ci sygnał. Mówi - tęsknię! Przypomina o sobie. Przypomina, że jest, że cię kocha. I nigdy o tobie nie zapomni. Gdziekolwiek ten ktoś jest. W mieście dwadzieścia kilometrów stąd, na innym kontynencie czy świecie. Pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz swoją prywatną gwiazdę, która nigdy ciebie nie opuści'


Z oczu staruszki popłynęły łzy. Andreas podszedł do mnie, pomógł wstać i mocno przytulił, bo i ja się rozkleiłam. Ta opowieść miała przesłanie. Gwiazdy to nasze znaki, informatory, że nie jesteśmy sami. Zawsze znajdzie się ktoś, kto kocha, tęskni czy chciałby przytulić, ale nie może. 'Spójrz w niebo i znajdź migoczącą gwiazdę. Niech swym blaskiem przypomni tobie o mnie'


Zostałam tym rozbita. Ale chyba pozytywnie. Wróciła pamięć o rodzicach i strach przed utratą Andreasa czy nawet pana Stefana. Podróż pociągiem z Erikiem czy rozmowy z szaloną Heidi i roztrzepanym Marinusem. Podziękowałam cicho pani Meyer za tę historię, całując ją w policzek. Kiedy już znaleźliśmy tą wyczekiwaną plamkę na niebie, podzieliliśmy się opłatkiem. Życzyliśmy sobie dużo zdrowia, miłości w rodzinie, zrozumienia i radości z bliskich już narodzin maleństwa. I przyszedł czas na rozpakowanie prezentów. Razem z Andreasem podarowaliśmy ojcu zapinki do marynarki, które skrzętnie kolekcjonował i z chęcią ubierał na spotkania. Zaś pani Valerie dostała od nas małego kotka, który już od dwóch tygodni mieszkał z kobietą. Sąsiadka bardzo ucieszyła się na nowego lokatora, w końcu nie musiała czuć się taka samotna. Kiedy przyszła kolej na obdarowanie nas, pani Meyer wręczyła nam ślicznie zapakowany i udekorowany kokardą prostokątny prezent. Starannie odwiązałam wstążkę tak, by nie uszkodzić papieru. Zza niego wyłonił się karton. Odchyliłam wieko i ujrzałam kolorowe śpioszki, kaftaniki, maleńkie skarpetki czy body. Zafascynowana zaczęłam je wyjmować i się nimi zachwycać. Były naprawdę piękne, a my wyprawkę dopiero zaczęliśmy kompletować.


- Oniemiałam, te ubranka są takie maleńkie i śliczne! - niemal krzyknęłam. Rzuciłam się na szyję kobiecie drugi raz tego wieczoru.
- Carina, spokojnie, jeszcze prezenty ode mnie - uśmiechnął się do mnie ojciec Andreasa i wyszedł z pokoju. Zdezorientowani podążyliśmy za nim wzrokiem. Po chwili wszedł do salonu... pchając fioletowy wózek! Otworzyłam szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć, jak zostaliśmy odciążeni od wydatków. Ale to nie było wszystko.
- Proszę, jeszcze to chciałbym wam podarować - wręczył na ręce swojego syna średniej wielkości kopertę. Andreas spojrzał najpierw na ojca, potem na mnie i zaczął ją otwierać. W środku znalazł jakieś klucze - To klucze do waszego nowego mieszkania. Jest większe od kawalerki, którą teraz zajmujecie. Fakt, to nie dom, ale póki co, jestem w stanie dać wam tylko tyle.
- Aż tyle - poprawiłam mężczyznę, wtulając się w niego jak mała dziewczynka. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam przeszczęśliwa. W końcu nasza rodzina miała się wkrótce powiększyć, a mieszkanko jakby się zmniejszyło przez łóżeczko i specjalnie kupioną komodę z przewijakiem. Byłam mu wdzięczna, że w końcu docenił, że nie jestem jego wrogiem, ale jednym z największych przyjaciół.
- Będziecie mieć kawałek dalej do centrum. No i rozstaniecie się z panią Valerie, ale myślę, że niespodzianka się udała.


Udała, jak żadna inna. Ten wieczór nabrał szczególnego znaczenia, był początkiem czegoś nowego. Siedzieliśmy tak do późna, kiedy to Andreas zawiózł panią Valerie do jej mieszkania. Kobieta nie chciała zostawiać swojej kotki na noc samej, dlatego też nie skorzystała z opcji nocowania u ojca mojego ukochanego. Kiedy tylko chłopak wrócił i przyszedł do pokoju gościnnego, gdzie na niego czekałam, przytuliłam go.


- Zaczynamy nowe życie, Andreas. Z nowym mieszkaniem i dzieckiem.
- I nauką o gwiazdach. Kiedy będę daleko, ale i blisko, lecz poza zasięgiem twych ramion, bądź moją gwiazdą. Mrugaj do mnie, kiedy będziesz potrzebować. Wyślę swoją miłość. Zawsze będę blisko, zawsze będę tęsknił, zawsze będę ciebie kochał.
- Bądźmy dla siebie gwiazdami z opowiadania pani Valerie. Migotajmy. Bądźmy swoimi drogowskazami.
- Cieszmy się sobą. I nigdy o sobie nie zapomnijmy.
- Nasz syn będzie scaleniem tego uczucia. Odsłoń zasłonę i spójrz w niebo - poprosiłam, a chłopak wykonał polecenie.
- Widzę świecącą gwiazdę - wskazał palcem na przestrzeń za oknem.
- Tęsknię. Wysyłam sygnał. I zawsze będę. Zamigotam nawet wtedy, kiedy coś nas rozdzieli.
- Nic nas nie rozdzieli, Carina. Zbyt mocno Cię kocham, by nawet śmierć stanęła nam na przeszkodzie.



Łzy płynące po policzkach. Iskierki w mokrych od płaczu oczach. Pojęcie sensu wielu spraw. i miłość. Moment, w którym uświadamiasz sobie piękno świata. Gwiazdy mówiące ludzkim językiem. Cudowna noc spełniających się marzeń. O szczęśliwym domu i ciepłych ramionach, których nikt nie jest godzien mi odebrać.



Dzień dobry! :)
Przybyłam po dłuższej nieobecności, która potrzebna mi była do uporządkowania życia. Nowego, licealnego już życia. Na początku było ciężko, ale wierzę, że to co złe mam już za sobą i teraz będzie tylko lepiej. Dziękuję każdemu, kto wspierał mnie, gdy było naprawdę źle.

Opowieść pani Valerie o gwiazdach jest dla mnie czymś ważnych, osobistym. Mam nadzieję, że coś z niej wyniesiecie, jak i ja, wraz z pisaniem, to zrobiłam. Nie omińcie tego. Zauważajcie najdrobniejsze szczegóły, niosące wielki sens :)

Jak się podoba imię dla małego Wellingera? Szczerze, wybierałam je miesiące temu, dwa razy chciałam je zmienić, ale w końcu stwierdziłam, że czas się ustatkować i zacząć być bardziej zdecydowaną osobą :D



Dziękuję z góry za każdy komentarz. 
Wytykajcie mi błędy, mówcie, co jest źle - bo wiem, że ten rozdział do moich najlepszych nie należy :)



Całuję, Dominika xx


Za dwa rozdziały pożegnamy Carinę i Andiego. Pożegnamy pana Stefana, panią Valerie, Heidi i Marinusa. Będę potrafiła?

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział XII. 'Mogę Ciebie przytulić?'

Październik właśnie rozpoczął drugą połowę swojego trwania. Robiło się coraz zimniej i coraz bardziej deszczowo. Sukienki, których byłam zwolenniczką pochowałam już do szafy. Na wieszaku w przedpokoju pojawił się mój ukochany szary, jesienny płaszczyk. A w związku było nieznacznie lepiej. Ale lepiej. Rozmawialiśmy nieco więcej niż tylko o pogodzie czy jedzeniu. Jednak rozmowę o uczuciach, o dalszych planach wciąż odkładaliśmy. Andreas wytrwale znosił ciężkie treningi, a pan Stefan czuwał, by ten nie oszukiwał i nie odpuszczał sobie. Bałam się, że skoczek się przeciąży czy, nie daj Boże, nabawi się jakiejś kontuzji. Ale żyłam na uboczu, z ustami zaciśniętymi w grymasie niemożności. Nie byłam zdolna do przerwania pasma tej udręki. Andi walczył, widziałam to w jego oczach każdego wieczora. Nie chciał przyznać się do słabości. Był chłopakiem, myślącym, że da sobie radę w pojedynkę. A ja wiedziałam, że racja jest zgoła inna.

- O której wracasz dzisiaj z siłowni? - zapytałam, wychodząc z łazienki, gdzie szykowałam się do wyjścia na wizytę u ginekologa. Wellinger dopakowywał właśnie swoją torbę na trening.
- Myślę, że w domu będę w okolicach trzeciej po południu. Dlaczego pytasz? - podniósł głowę, by spojrzeć na mnie.
- Idę do lekarza i zastanawiałam się, czy zdążę ci coś ugotować na obiad. Ale wychodzi na to, że będziesz miał co zjeść dzisiaj.
- To dobrze - i koniec tej jakże długiej konwersacji. Nic więcej. Wiatrówka na plecy, torba na ramię, dłoń na klamce - Do zobaczenia, Carina!


Już nie 'kochanie'. Mój policzek zdążył odzwyczaić się od porannych pocałunków. Tak miało teraz być? Od trzech tygodni staliśmy się dla siebie mniej bliscy. Ale nie obcy. Wiele rytuałów zatarło się, minęło z czasem. Uczucie pozostało. Zmodernizowane? Do odbudowania. Potrzebowaliśmy cierpliwości i motywacji.



Wizytę umówioną miałam na dziesiątą. Pani Schmidt nie miała dużo pacjentek, więc nie musiałam zbyt długo oglądać obrazów wywieszonych na ścianach poczekalni. Wkroczyłam do gabinetu i usiadłam na krześle naprzeciw mojego lekarza.
- Standardowe pytanie, jak się pani czuje? - usłyszałam.
- Oprócz opuchniętych nóg i lekkich bólów kręgosłupa, ciążę znoszę naprawdę dobrze - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Kobieta pokiwała potakująco głową i poprosiła mnie, bym położyła się na kozetce. Ostatnie USG miałam robione już jakiś czas temu.
- Chce pani znać płeć dziecka?
- Muszę się chwilę zastanowić - odparłam. Nie wiedziałam czy chcę niespodziankę, czy wolę wiedzieć. Ale przypomniałam sobie pytanie Andreasa, kilka tygodni wcześniej - Chcę wiedzieć, czy będę miała syna czy córkę.
- To chłopiec. Gratuluję pani syna.


Będę miała syna. Będziemy mieli syna. Andreas tak bardzo tego pragnął. Powtarzał, że za kilka lat założyłby mu narty i uczył na nich jeździć. Że po kilku kolejnych zaprowadziłby go na skocznię i posadził na belce startowej. Czułam szczęście. Chociaż między nami ostatnimi czasy było nieciekawie, w końcu poczułam radość.

Po wysłuchaniu wszelkich wskazówek i umówieniu się na następną wizytę, opuściłam klinikę. Kolejny przystanek? Dom rodzinny Andiego. Heidi dowiedziała się od Marinusa, że pan Stefan kilka dni wcześniej zachorował i nie pokazywał się na treningach. Chciałam wykorzystać okazję. W sklepie niedaleko jego domu kupiłam pomarańcze i kiwi, które uwielbiał konsumować. Stanęłam na wycieraczce i zaczęłam się wahać. Czy dobrze robię? Czy będę w stanie normalnie z nim porozmawiać po tym wszystkim. Świadomość, że za mną nie przepadał i że byłam w ciąży nie napawały mnie optymizmem. Jednak mimo wszystko uniosłam dłoń i nacisnęłam dzwonek do drzwi. 

Po chwili stanął w nich ojciec mojego chłopaka odziany w szlafrok.

- Jestem katolikiem i nie mam zamiaru wstępować do waszej sekty - powiedział podniesionym głosem. I wtedy mnie ujrzał - Wybacz, Carino! Wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać.
- A mnie się zdaje, że mamy dużo wspólnych tematów, proszę pana. Kupiłam owoce, może wejdziemy do środka? Wieje, a nie chciałabym, by zaziębił się pan jeszcze bardziej - i szeroki uśmiech. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, dłużej zatrzymując się na moim brzuchu i otworzył mi drzwi. Zaniosłam zakupy do kuchni, położyłam na paterze i udałam się do salonu, by zająć miejsce przy stole.


- Jak się pan czuje? Andreas kupił panu jakieś lekarstwa, prawda?
- Jest lepiej. Mój syn wie, że tutaj jesteś?
- Dlaczego miałby wiedzieć? Nie mogłam z własnej woli przyjść pana odwiedzić? - zapytałam i dopiero wtedy zrozumiałam, jak głupio to zabrzmiało. Niby wcześniej nie byłam u niego z własnej woli, ewentualnie ze skoczkiem.
- O czym chcesz porozmawiać? O tym... twoim dziecku?
- Wybaczy pan, ale sama sobie potomstwa nie zrobiłam, więc byłoby milej usłyszeć 'waszym dziecku'. Ale nie, to nie o to chodzi. Chcę porozmawiać o Andim.
- Zamieniam się w słuch, panno Becker.
- Doskonale wiem, że chce pan dla swojego syna jak najlepiej. I ja to rozumiem. Ale czy to czasem nie jest ponad nim?
- O czym ty do mnie mówisz?
- Nie chcę, by Andreas ciągle tylko trenował. Chcę dla niego normalnego życia, ze szczyptą oddechu. Nie mówię, żeby wcale nie uprawiał skoków, ależ skąd! Ale wszystkiego z umiarem. Będziemy rodzicami. Pragnę, by pański syn był dla naszego maleństwa po prostu ojcem. Nie mężczyzną, który wpada na kolację. Ojcem. Tak cudownym, jakim niewątpliwie pan jest dla niego.


Mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Trwał tak przez kilkanaście sekund aż w końcu wstał od stołu. Podszedł do wysokiej szafy stojącej w kącie pomieszczenia. Wysunął jedną z szuflad i wyjął z niej album.


- To mama Andreasa. Była piękną kobietą, prawda? - zapytał, chyba retorycznie, gdyż cały pochłonięty był patrzeniem na zdjęcie żony, nie zwracał na mnie uwagi - Była cudowna. Kiedy Andreas się urodził, porzuciła swoje marzenia, by się nim zająć. Ciągle przy nim była. Ale to ja nauczyłem go sznurować tenisówki. Nauczyłem go miłości do skoków. A potem? Ann zmarła, zanim Andi poszedł do szkoły. Zostałem z tym sam, Carino - uronił kilka łez. Widziałam, że przeżywa to całym sobą, pomimo tylu lat od tego wydarzenia - I nie byłem dobrym ojcem. Właśnie to zrozumiałem. Byłem potworem... no tak! Chciałem, by był najlepszy. Miałem chore ambicje, przelałem to wszystko na niewinne dziecko.


Objęłam ramieniem mecenasa Wellingera. Totalnie się rozkleił. Ale chyba coś przełamałam. Przyznał się, że jest słaby, że niszczył siebie i syna. Jedno zdanie tak bardzo na niego wpłynęło.
- Myślisz, że jest już za późno, by się poprawić?
- Na nic nigdy nie jest za późno, panie Stefanie. Jest pan największym wzorcem dla Andreasa. I to nigdy się nie zmieni. Chciałabym, by i dla swojego wnuka był pan taką skarbnicą mądrości i wsparcia.
- Przepraszam za tamtą scenę w waszym mieszkaniu.
- Nie było tematu. Sądzę, że zareagowałabym podobnie - uśmiechnęłam się. Mężczyzna siedział w bliskiej odległości, patrzył na mnie niebieskimi oczyma. Chyba zobaczył, że nie jestem dziwakiem z Domu Dziecka. Że jestem normalną dziewczyną, chcącą mu pomóc, chcącą być blisko.
- Zapraszam was na niedzielę, na obiad. I mam pytanie. Mogę ciebie przytulić, dziecko? Taka forma błagania o przebaczenie - puścił do mnie oko, a ja zaśmiałam się pod nosem i, rzecz jasna, się zgodziłam.


Zgodnie z obietnicą, od razu po powrocie od pana Wellingera zabrałam się za przyrządzenie obiadu, co zajęło mi bez mała dwie godziny. Ciągle myślałam, jakby zacząć rozmowę z Andreasem, kiedy ten wróci do mieszkania. Najgorsze było to, że nic porządnego nie przychodziło mi do głowy. Normalność. Otwierane drzwi. Rzut torbą. I butami. Skoczek w kuchni.


- Wróciłem. Jestem głodny jak wilk i zmęczony jak... - prawą dłonią zaczął pocierać brodę, myśląc, że pomoże mu to wymyślić dokończenie zdania.
- Nie wysilaj się, przyjęłam do wiadomości. Siadaj, zjesz, a przy okazji porozmawiamy - stwierdziłam, stawiając mu talerz przed nosem.
- Właśnie, porozmawiajmy. Co takiego dzisiaj robiłaś? - zapytał, jakby zapomniał, że byłam u lekarza. Zwykle pytał, jak było, a dzisiaj zaczął bardziej ogólnie.
- Twój tata zaprasza nas na niedzielny obiad - powiedziałam, biorąc do ust jedzenie. Mój chłopak omal nie zakrztusił się kompotem, który popijał.
- Mój tata? Skąd takie informacje?
- Byłam u niego. Szczerze porozmawialiśmy. Mówiłam, że szczera rozmowa to podstawa, kochanie - użyłam tego słowa specjalnie - Opowiedział mi o twojej mamie, o tym, że jego głowę zaprzątały chore ambicje, ale postara się, by było lepiej. Andi, on ciebie bardzo kocha. I chyba właśnie dzisiaj, dzięki mnie nieskromnie mówiąc, to pojął. To mądry i ciepły człowiek, który przez chorobę momentami nie był sobą. Ale zrobię wszystko, by nasze relacje były jak najlepsze, zrozumiałeś? Zero zatajania. Bądźmy rodziną z prawdziwego zdarzenia.


Jego dłoń oparła widelec na talerzu i powędrowała w stronę mojej. Delikatnie ją pogłaskała. Andreas ujął i pocałował. Uśmiech na mojej twarzy. Na jego też. Ciche 'przepraszam' z jego ust. I 'kocham cię' z moich. Niedokończony posiłek na dwóch talerzach. I my na środku kuchni. Ja, wtulona w jego tors i on, powtarzający jak mantrę to 'przepraszam', które już dawno przyjęłam do wiadomości. Pocałunek, na który od dawna czekałam. Poczucie bezpieczeństwa. Ciepło na sercu. Jego bliskość.


- Moje zachowanie nie ma wytłumaczenia. Jesteś odpowiedzią na każde nurtujące mnie pytanie, a ja tego nie doceniałem. Nie dałbym sobie bez ciebie rady. Uczysz mnie życia, chociaż to ja jestem starszy. Pokazujesz mi sens bycia, bez nerwów. Muszę podziękować Bogu, że mam ciebie. Kocham cię i obiecuję poprawę. Żadnych tajemnic, nerwów i, mam nadzieję, policzków - uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech był wszystkim. Czekałam na każdy z niecierpliwością. I dostałam go. Patrzyłam w jego niebieskie oczy i wierzyłam mu. Był dla mnie kimś wyjątkowym i nie zamierzałam złościć się na niego aż po ostatni oddech.


- Byłaś u ginekologa, prawda? Znasz już może płeć naszego maleństwa? 

- Zbieraj na niebieskie skarpetki.



Witam! :)
Przyznam, że rozdział ten miałam przemyślany dużo wcześniej niż poprzedni. Mimo to, nie jestem do końca z niego zadowolona, czegoś mi brakuje. Wam też?
Od poniedziałku zaczynamy rok szkolny. Nie obiecuję, że rozdziały będą pojawiały się systematycznie, w niedużych odległościach czasowych. Zaczynam liceum i wiem, że łatwo nie będzie :)

A teraz przesyłam Wam moc uścisków i buziaków <3

Dziękuję z góry za każdy piękny komentarz - jak widać, to motywuje :)


Dominika xx

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XI. 'Chcę zobaczyć w Twoich oczach takie same iskierki, jak wtedy, kiedy mówiłeś, że mnie kochasz.'

Depresja reaktywna to połączenie słów, które brzmiało dla mnie przerażająco i obco. Napawało mnie strachem. O co mogło chodzić? Patrzyłam na trenera Schustera tępym wzrokiem, wytężając szare komórki, by coś z tego zrozumieć.

- Panie Wernerze, mógłby pan jaśniej? - zapytałam mężczyznę, kiedy już trochę oprzytomniałam.
- Myślę, że znajdzie się ktoś, kto wytłumaczy ci to lepiej, Carino - odparł, z wzrokiem wbitym w przestrzeń znajdującą się za moimi plecami. Odwróciłam się, by upewnić się, czy myślimy o tym samym. Nie myliłam się.
- Carina, co ty tu robisz, słońce?! Powinnaś siedzieć w domu. Długie podróże nie są wskazane w twoim stanie, powinnaś pamiętać - zwrócił się do mnie karcącym tonem głosu. Chciałam uniknąć tego spotkania, tej rozmowy i pytań, na które wolałam nie odpowiadać.
- Gratuluję, kochanie - powiedziałam tylko i podeszłam do chłopaka. Objęłam go w pasie i się przytuliłam. On delikatnie przejechał dłonią po moich plecach. Swoją głowę położył na mojej i tak trwaliśmy przez dłuższy moment.
- Młodzież niech się sobą nacieszy, a ja pójdę już po resztę chłopaków. Porozmawiajcie sobie, nie będę wam przeszkadzał - trener Werner najwidoczniej wolał usunąć się na bok.
- Porozmawiać możemy jedynie o tym, jak się tu dostałaś i skąd miałaś bilet. I dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś?  - Andreas za wszelką cenę chciał zdobyć dyplom 'wszystkowiedzącego Andiego'.
- Pani Marie Kraus. Zabrałam się z nią. Chciałam odbyć konwersację z twoim trenerem. I dowiedziałam się czegoś, co powinieneś powiedzieć mi już dawno. W związku nie powinno być miejsca na tajemnice, Andreas.
- O czym ty mówisz, Carina? Nie mam przed tobą tajemnic! - prawie wykrzyczał mi to w twarz. Ale w tych słowach czaiła się niepewność. Chciał to przede mną ukryć, ale było już za późno.
- Nie krzycz na mnie - spokojnym tonem zwróciłam się do skoczka - Wiem, że twój ojciec przechodził depresję, która po dziś dzień przejawia się w jego zachowaniu.


Złapałam go za dłoń, chcąc uścisnąć na znak, że jesteśmy w tym razem. Ale on odepchnął moją rękę. Jak w Audi, kiedy powiedziałam mu o ciąży. Wewnętrzną stroną prawej dłoni przetarł oko. Lewą oparł na biodrze. Stał nieruchomo. Dopiero po chwili wybuchnął.
 

- Nie wiesz, jak to jest żyć z ojcem furiatem! Nie wiesz, jakie to uczucie codziennie nieść na barkach presję bycia najlepszym. Krzyki, poganianie, zero 'kocham Cię, synu'. Nie chciałem, żebyś o tym wiedziała! Chroniłem cię, ale musiałaś to spieprzyć, Becker!

Becker. Nigdy nie mówił do mnie po nazwisku. Poczułam się, jakbym została spoliczkowana. Andreas na mnie krzyknął. Powiedział, że zniszczyłam to, co on planował. Zburzyłam jego ideę. A ja chciałam mu tylko pomóc. Spojrzałam na chłopaka. Chodził nerwowo w kółko. Starałam się pohamować łzy, ale nie udało mi się. Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem zaczęłam iść przed siebie. Słone krople skapywały powoli po policzkach. Nie miałam zamiaru ich ocierać. Związek to szczerość w czystej postaci. Ból. Andreas o tym nie wiedział. Rozumiałam, że może i wstydził się tego faktu z życia. Ale to nie był powód, by nie mówić mi prawdy. Pod sercem nosiłam jego dziecko. Chciałam, byśmy byli jednością.


- Jedźmy do domu, pani Marie. Załatwiłam to, co załatwić chciałam - nie przejmowałam się swoim wyglądem czy zdziwionym wzrokiem mamy Marinusa. Chciałam znaleźć się w ciepłym łóżku i najzwyczajniej zasnąć - A nawet więcej.


Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy do naszego miasta. Przez całą drogą tępo wpatrywałam się w widoki za oknem, co chwila sięgając po chusteczkę, by otrzeć łzy.
- Dziękuję za ten wyjazd.
- Nie ma sprawy, Carino. Może przywieźć ci jakieś nowe książki? - zapytała grzecznie. Wiedziała, że jestem molem książkowym, a pracowała w bibliotece i co pewien czas przekazywała mi przez swojego syna egzemplarze do czytania.
- Tak. Przydałaby mi się lektura 'Związek bez tajemnic'. Podsunęłabym Andreasowi, może by nieco zmądrzał - odparłam i zniknęłam za drzwiami kamienicy.


 

Włączyłam komputer. Spanie postanowiłam przełożyć na późniejszą porę. W wyszukiwarkę wklepałam 'depresja reaktywna przyczyny'. Weszłam w pierwszy link, który ukazał się na ekranie.
'Najczęściej depresja reaktywna występuje u osób, które przeżywają śmierć bliskiej osoby'
Śmierć bliskiej osoby. Chyba wiedziałam, czyje odejście mogło spowodować atak tejże choroby u mecenasa Wellingera. Śmierć matki Andreasa. Targały mną wszelakie emocje. Złość, ale i zrozumienie. Smutek, ale także chęć wyjaśnienia. Bałam się konfrontacji z Andim. Bałam się kolejnego wybuchu. Zaczęłam rozumieć jego zdenerwowanie. Skoczek był jednak cudowną osobą. Starał się mnie chronić, nie mówiąc o kłopotach. A sam chował to w sobie, starał się żyć z presją ojca, z jego ambicjami. Musiałam coś z tym zrobić.

 

Następnego dnia obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła i głośne 'cholera'. I kolejny brzęk tego tworzywa na płytkach. I jeszcze jeden. Zerwałam się z łóżka, naprędce ubrałam leżące przy nim kapcie i dość dziarskim krokiem udałam się do kuchni. Wiedziałam, że to tam dzieje się ta niecicha sytuacja. Faktem jest, iż w łazience również podłogę pokrywały kafelki, ale kolejne 'cholera' niosło się z właśnie z pomieszczenia kuchennego. Zanim tam doszłam, na podłodze swój żywot zakończyła kolejna szklana rzecz. Stanęłam w drzwiach pomieszczenia. On tam był. Oparty o jasnobrązowy blat. Pochylony nad nim. Przy stole, na środku kuchni leżały kawałki szklanki i jakiegoś z talerzy, które dostaliśmy od jego ojca, kiedy się tu przeprowadziliśmy. Nic nie powiedziałam, tylko zaczęłam sprzątać bałagan.

- Zostaw to. Ja to pozbieram - usłyszałam nad głową. Wstałam z kucek i stanęłam centralnie przed nim.
- Co ty robisz, Andreas? Zachowujesz się jak dziecko. Niedojrzały małolat! Zastanów się, czy to postępowanie dobrze o tobie świadczy - powiedziałam. Rzuciłam na podłogę kawałki szkła, które wcześniej pozbierałam i chciałam wrócić do sypialni. Ale on złapał mnie za rękę i szarpnął. Mimo woli odwróciłam się.
- Niedojrzały małolat?! Dorosła się znalazła. Nie wiesz, co czuję - słyszałam to już kiedyś, Wellinger.
- Zdaję sobie sprawę, że było ci ciężko po śmierci mamy, a ojciec w tym ciebie nie wspierał. Ale nie dałeś mi szansy. Spróbowałabym ci pomóc, ale nie! Andi poradzi sobie sam! Gdyby tak było, już dawno byś się z tego uwolnił. Nie potrafisz dać sobie szczęścia! - to nie tak, że to przez hormony mu to wykrzyczałam. Chociaż nie zaprzeczę, dawały mi więcej odwagi, co nie zawsze skutkowało pozytywami.
- Ja nie potrafię dać sobie szczęścia? To ty masz osiemnaście lat i zostaniesz matką! Nie będziesz studiować, tylko zmieniać pieluchy, Becker! - Dwa. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pokiwałam delikatnie głową z niedowierzaniem.
- Jesteś podły.


Spoliczkowałam go i wybiegłam z kuchni. Nie zwracałam uwagi na jego 'au!', na to, że złapał się za bolący policzek. Czułam się jak porzucony szczeniak. Niekochana, zostawiona na pastwę samej sobie. Zamknęłam się na klucz w pokoju. Usiadłam przy ścianie, skulona. Nie miałam sił, by płakać. Błaha sprawa doprowadziła do kryzysu. Nie chciałam szukać winowajcy, ale to on zachowywał się jak duże dziecko. Nastolatek, który myśli, że życie jest prostą drogą bez zakrętów. Że nie potrzebuje pomocy, bo jest na tyle dorosły, by wszystkiemu sprostać w pojedynkę. Kochałam go i chciałam dla niego jak najlepiej, ale to on zachowywał się, jakby był w ciąży. Kilka dni w tył był tak zatroskany o mnie i nasze dziecko, że zakazał mi ścierać kurze z szafek, a dzisiaj? Krzyczał na mnie. Zranił jednym zdaniem. Zniszczył poczucie bezpieczeństwa. Nie wiedziałam, co będzie za kilka godzin. Chciałam mu wybaczyć, pomóc, ale on bronił się przed tym rękoma i nogami. Byłam w kropce. Czułam, że on przeżywa to niemniej niż ja. Ale brakło mi odwagi by wyjść i przeprosić.


 

Nie rozmawialiśmy przez tydzień. Każde z nas było zbyt zagubione i zbyt dumne, by wyciągnąć rękę do partnera. Mijaliśmy się na korytarzu czy kuchni. Z naszych ust padały tylko zwroty potrzebne do wspólnego życia. 'Podałbyś mi masło?' albo 'Gdzie moja koszulka z tym czerwonym nadrukiem? W praniu?'. Gubiłam się w tym totalnie. Naprawdę byliśmy jeszcze niedojrzali do dzielenia życia. Byle konflikt powodował, że nie komunikowaliśmy się. Zero konwersacji, zero porozumienia, zero przebaczenia. Było mi wstyd, że wtedy go spoliczkowałam. Ja zrobiłam to fizycznie, on - psychicznie. Byliśmy kwita. A przeprosiny? Nie spieszyło się nam z tym. I to zapewne był błąd, ale żadne z nas nie potrafiło przemówić sobie do rozsądku.

- Carina, chyba się w tym pogubiłem - andreasowe stwierdzenie nadeszło w półtora tygodnia po szklankowo-talerzowej akcji. Siedziałam na łóżku w sypialni i czytałam jakąś książkę o okresie ciąży, którą przywiozła mi pani Kraus.
- W czym, Andi? W tajemnicach czy w liczeniu godzin spędzonych na siłowni, bo tatuś chce synka tylko na najwyższym stopniu podium i ani miejsca niżej? - odłożyłam 'W oczekiwaniu na dziecko' na stolik nocny, usiadłam po turecku i spojrzałam na chłopaka. Ostatnimi czasy niemal nie było go w mieszkaniu.
- Nie ironizuj, nie mam ochoty na takie głupie uszczypliwości - usiadł na krańcu łóżka, niedaleko mnie.
- Zatem w czymże się pogubiłeś, bo chyba o tym przyszedłeś porozmawiać, tak?
- We wszystkim.
- To takie sprecyzowane, że aż wiem, co możemy zrobić, kochanie!
- Carina, przestań! Nie sądzisz, że powinnaś być bardziej poważna?
- Przecież mam już osiemnaście lat, nie mogę się już cieszyć życiem czy nawet zaśmiać, zapomniałam.
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie chcę się kłócić ze względu na dziecko. Sam miałem trudne dzieciństwo. Mama zmarła dwa miesiące przed moimi siódmymi urodzinami. Z ojcem zaczęło być coś nie tak tydzień po pogrzebie. Wahania nastrojów, depresja. Carina, on tylko wymagał. Nie przytulił mnie, nie pochwalił. Chciał mnie jako skoczka. Nie powiem, kocham to, ale z umiarem. Mam życie. Ale kocham go i nie jestem w stanie mu się sprzeciwić.
- Istnieje coś takiego, jak szczera rozmowa.
- Czuję, że bym go zranił.
- Męska intuicja, Andreas? Lepiej ranić mnie, rozumiem.
- Chcę znów usłyszeć twój śmiech.
- Chcę zobaczyć w twoich oczach takie same iskierki, jak wtedy, kiedy mówiłeś, że 'mnie kochasz'.
- Chcę naszego szczęścia.
- Chcę szczerości. Nic więcej. Tego nam brakuje i to mnie boli. Jesteśmy nastolatkami z wielkimi problemami na głowie. I nie potrafimy sobie z tym poradzić. Dajmy sobie czas. Nie podejmuj głupich decyzji, bo możesz stracić coś, o co walczyłeś.

Wyszłam z pokoju, nie dając mu możliwości odpowiedzi. To mnie przerastało. Jego niepojmowanie powagi sytuacji było jak sztylet wbity w plecy. Bolało i pozostawiło bliznę. Kłótnia o błahostkę, która jednak była dla mnie ważna w związku. Policzek. Szarpnięcie za dłoń. Krzyk. Strach. Chęć ucieczki. I tylko jedna racjonalna droga.


    Wybaczenie.




Cześć, Kochani!
Oto i jestem po dwutygodniowym urlopie. Szczerze, kompletnie nie miałam pomysłu na ten rozdział. Jeszcze zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, publikując go. Ale chyba tak. Zakończenie zmieniałam dwukrotnie. Jest niby lepiej. To taki przejściowy rozdział, który niestety, lub stety, być musiał, ale mam nadzieję, że w 'dwunastce' będzie ciekawiej :)

Cóż, zostawiam go Wam do oceny. Każdy komentarz jest dla mnie wielką motywacją! <3

Dominika x


P.S. Podziękujcie Grzegorzowi Hyży za 'Świt'. Dał mi siłę i trochę natchnął do napisania tego rozdziału :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział X. 'Młodzi ludzie dlatego tak dużo mówią o życiu, bo życia nie znają. Ono ma się dopiero przed nimi otworzyć'

Zapach świeżo zaparzonej kawy mieszał się z aromatem malinowej herbaty. Na ciemnozielonym talerzu znajdowały się dopiero co nakrojone kawałki szarlotki. Na ławie w salonie stały trzy, nieco mniejsze od tego z ciastem, talerzyki z motywem kwiatowym na obwódce. Niedaleko każdego z nich leżała łyżeczka.

- Może pomogę pani przynieść te herbaty i kawę do pokoju? - Andreas wstał z zajmowanego krzesła i udał się w kierunku drzwi. Zajrzał do kuchni, gdzie gospodyni domu szukała czegoś w szafce.
- Nie mogę nigdzie znaleźć tacy! Weź, kochany, jedną z tych szklanek, razem zaniesiemy to do salonu, masz rację - pani Meyer zwróciła się w kierunku chłopaka. 


Ja siedziałam na kanapie, skoczek nie kazał mi się przemęczać. Przecież przyniesienie herbaty czy talerza w ciastem to wyczyn wymagający nadludzkiej siły! Ale od czasu, kiedy razem zobaczyliśmy nasze maleństwo na ultrasonografie, Wellinger zrobił się niesamowicie, aż nader, opiekuńczy. Imponował mi. Pomimo tego, że dopiero trzy tygodnie temu skończył lat dziewiętnaście zachowywał się bardzo dojrzale. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Jedynym problemem były, czym nie zadziwię, pieniądze. W Japonii zajął miejsca w pierwszej dziesiątce, czyli naprawdę bardzo dobrze. Byłam z niego dumna. Z siebie też, że zdołałam namówić go na wyjazd na te konkursy. Był strasznie uparty i powtarzał, że musi się mną opiekować. Ja wszystko rozumiem, ale w sytuacji, kiedy jednak chcemy mieć jakiś grosz w ręku, taki wyjazd jest koniecznością. Nie chciałam też, by skoczek ciągle się tylko mną zajmował. Nic nie wskazywało na problemy z moją ciążą. Tylko Wellinger momentami to wyolbrzymiał. Chciał już być dobrym ojcem. Czułam to i cieszyłam się, że go mam.
 

- Andreasie, czyli nie zawitasz na kazachskich skoczniach w tej edycji Letniego Grand Prix? - zagaiła nasza sąsiadka, kiedy siedzieliśmy już przy stole. Ja pałaszowałam ciasto, natomiast mój ukochany popijał herbatę.
- Właśnie tak, trener stwierdził, że nie chce nas przemęczać. Ale do Austrii, za tydzień, jedziemy - odparł. Następnie odwrócił głowę w moją stronę, jakby chcąc coś przekazać. Wiedziałam, co ma na myśli. Sięgnęłam do niewielkiej torebki, którą przewiesiłam przez krzesło. Wyjęłam z niej białą kopertę i położyłam na stole, tuż przed panią Valerie.
- Chcielibyśmy serdecznie podziękować za tą pożyczkę - zwróciłam się do staruszki. Sąsiadka okazała się na tyle dobrą kobietą, że wyciągnęła do nas pomocną dłoń, kiedy było źle. W sierpniu zgromadziło się nam wydatków, a pieniądze znikały szybciej niż Andreas je zarabiał. Gdyby nie ona, musielibyśmy albo wziąć pożyczkę, czego woleliśmy uniknąć albo poprosić o pomoc przyjaciół, co też nam się nie uśmiechało.
- Kochane dzieci, ja... Nie chcę, byście mi to oddawali. Jestem samotna, doskonale to wiecie. Traktuję was jak wnuki i chcę waszego szczęścia. To taki prezent ode mnie na tą drogę rodzicielstwa. To ciężka i droga sprawa, dojrzeliście, by to wiedzieć, prawda? Pomogę wam na tyle, na ile będę w stanie.
- Nie wiem, czy możemy to przyjąć, proszę pani - powiedziałam. Wymieniłam z Andreasem spojrzenia. W jego oczach widziałam niezdecydowanie. Potrzebowaliśmy każdej pomocy finansowej, ale nie chcieliśmy naciągać pani Valerie na taki wydatek.
- Nie zastanawiaj się, czy możesz to przyjąć, Carina. Przyjmij to, dla waszego dziecka.
- Myślę, że byłoby to nietaktowne z naszej strony. Może wziąłbym jakąś dodatkową pracę? - wypalił Andi. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówi. Miał pełno treningów, ledwie dwa, w porywach trzy, dni wolnego w tygodniu. I spędzał je ze mną. Powtarzał, że najważniejsza jest teraz bliskość i poczucie bezpieczeństwa, którego początkowo nie był w stanie mi zagwarantować. Nie obraziłabym się, przecież, gdyby pracował w te dni, ale nie chciałam, by się przemęczał. Cholera, on powinien trenować i myśleć tylko o tym, a nie o problemach finansowych.
- Andreasie, wiesz, że to nie jest takie łatwe? Młodzi ludzie dlatego tak dużo mówią o życiu, bo życia nie znają. Ono ma się dopiero przed wami otworzyć. Właśnie tak, ono dopiero się przed wami otwiera! I nic nie jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Dlatego przyjmijcie ten podarunek i zakończmy temat - starsza pani spojrzała najpierw na Andreasa, potem na mnie. Położyła dłoń na kopercie i powoli przejechała nią po obrusie aż ta znalazła się przed moimi oczyma. Kiwnęłam delikatnie głową i szeptem powiedziałam 'dziękuję'.


 

Lubiłam te niedzielne spotkania u pani Meyer. Tylko ona nas tak naprawdę rozumiała i wspierała. Oczywiście mieliśmy także jakieś wsparcie ze strony czy to trenera, czy przyjaciół, ale oni mieli swoje sprawy na głowie. Chciałam stać się samodzielna, ale sąsiadka miała rację. Byliśmy zbyt młodzi, by pojąć definicję życia. Optymiści niezauważający przeszkód, które tylko czyhają za rogiem. Udawany spokój. Mętlik w głowach. Momenty zwątpienia. Jego uśmiech. Ulga? Bezpieczeństwo.

- Andreas, może jednak dałoby radę na spokojnie porozmawiać z twoim ojcem? - zapytałam, kiedy już w piżamie siedziałam na łóżku i wgapiałam się w telewizor. Leciała jakaś przelukrowana komedia romantyczna. Oglądaliśmy ją tylko dlatego, że nic ciekawszego o tej porze nie było emitowane.
- Carina, błagam Cię. On jest... on jest inny, sama to zauważyłaś. Nie chcę się w to pchać, a tym bardziej nie chcę, byś ty niepotrzebnie się denerwowała. Może mu przejdzie? Kiedyś przechodziło - ostatnie zdanie wyszeptał jakby do siebie. Jakby chcąc go usprawiedliwić. Nie potrafiłam tego pojąć. To zachowanie pana Stefana było dla mnie nowością, ale... mógł tak zareagować. O co chodziło z innością?
- Wiesz, że możemy sobie bez niego nie poradzić - złapałam go za dłoń i lekko ją ścisnęłam.
- Pójdę do pracy. Na budowlankę czy... - zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Andi! Czy ty wiesz, co mówisz? Masz skupić się na karierze. Kochasz skoki, pamiętasz? Te kilka sekund zapomnienia. Belka. Po chwili wybicie. I lecisz. Kłopoty znikają. Czujesz wolność. Jesteś ptakiem. Szczęśliwym, chłonącym to uczucie całym sobą. Miej to na uwadze. Skoki są najważniejsze.
- Słońce, najważniejsza jesteś ty. I nasze dziecko - dłoń położył na moim brzuchu, który był już dość widoczny. Druga wciąż trwała w uścisku - Skoki to moja pasja, ale rodzina jest ponad wszystkim.
- Nie myśl o czymś, czego będziesz potem żałował. Skacz, ciesz się życiem. A potem wrócisz do nas, uśmiechnięty. Takiego ciebie chcę - zbliżyłam swoje usta do jego i delikatnie je musnęłam.
- Poradzimy sobie?
- A mamy inne wyjście? - uśmiechnęłam się. Chciałam ukryć niepokój. Wszystkie obawy. Udało mi się?


Dzierżąc w dłoni bilet, który kupiła mi mama Marinusa, podążałam w kierunku skoczni. Skorzystałam z jej uprzejmości. Kobieta zdecydowała się obejrzeć syna na żywo podczas konkursu, a przy okazji zabrała i mnie. Wysadziła mnie tuż przy wejściu, a sama pojechała szukać miejsca parkingowego, o co akurat nie było łatwo. Andreas nie wiedział, że zawitałam w Hinzenbach. Chciałam spotkać się z trenerem i chwilę porozmawiać. Właśnie o moim ukochanym. Bałam się, że swój plan zacznie wprowadzać w życie. Czułam potrzebę omówienia tego z panem Schusterem. Kobieca intuicja się we mnie obudziła? Bo instynkt macierzyński nijak się wpasowuje. Wzrokiem starałam się znaleźć jakąś znajomą mi osobę. Część narodowej kadry była już na górze, niektórzy jeszcze rozgrzewali się na dole, jak na przykład Severin Freund. Przebiegł obok mnie. Chyba mnie nie poznał.


- Severin! Mogę poprosić ciebie na chwilkę? - zawołałam za chłopakiem. Blondyn gwałtownie odwrócił głowę. Spojrzał na mnie zdziwiony tym, kogo spotkał tuż przez zawodami.
- Carina? - zlustrował mnie wzrokiem z góry do dołu i z dołu do góry. Na końcu zatrzymał się na moich oczach - Zawołać Andreasa? Jest tu niedaleko, widziałem go tam, był w pobliżu domku skoczków.
- Nie. Byłabym wdzięczna, gdybyś nic mu nie mówił. Nie chcę, by wiedział, że tutaj jestem, chyba, że sam mnie przypadkiem zauważy - odpowiedziałam Niemcowi. Ten nadal wzrok wbity miał w moją osobę. Wiedział, że jestem w ciąży, a mimo to zachowywał się, jakby właśnie to do niego dotarło. Czułam się z tym nieco dziwnie, ale nie zwracałam chłopakowi uwagi, uważając to za niekulturalne.
- Więc co mam dla ciebie zrobić?
- Gdzie, po konkursie, będę mogła znaleźć trenera?
- Myślę, że będzie kręcił się w okolicy naszego miejsca pod skocznią. W tym domku, o którym wcześniej ci mówiłem. Powinien być tylko ze swoimi współpracownikami, jeśli bardzo ciebie to interesuje. My pójdziemy rozdawać autografy i robić sobie zdjęcia z fanami - szybko przedstawił plan działania po zakończeniu skoków.
- Dziękuję, Severin. Trzymaj się, połamania nart. I nie dziękuj! - uśmiechnęłam się do skoczka. Odeszłam kawałek, wyciągnęłam telefon i napisałam smsa do pani Kraus z zapytaniem o miejsce, w którym aktualnie się znajduje.



- Dajesz, Andreas! - krzyczałam głośno, kiedy na rozbiegu pojawił się mój chłopak. Starałam się być z nim całym sercem, myślami i gardłem. Stojąca obok mnie pani Marie Kraus co chwila spoglądała na mnie. Już dawno nie byłam tak rozemocjonowana! Właśnie tego chciałam. Tego szaleństwa, szczęścia w takiej postaci, latającego go. Wellinger wylądował na dziewięćdziesiątym piątym metrze. Podskoczyłam z radości.  Po moim ukochanym skakali jeszcze tylko Michael Hayboeck i Piotr Żyła, który niesamowicie spisywał się w tej edycji Letniego Grand Prix. Wierzyłam, że Andreas jest w stanie wygrać ten konkurs. Skoczył naprawdę daleko, jego rywale mieli nie lada wyzwanie do przejścia. Nie udało im się. Hayboeck ostatecznie zajął miejsce trzecie, a Polak wylądował w drugiej dziesiątce. Nie potrafiłam pohamować emocji. Zaczęłam krzyczeć, a przy okazji przytuliłam jakąś obcą osobę stojącą tuż obok mnie. Śmiech pani Marie pozwolił mi lekko oprzytomnieć. A z ust ów dziewczyny, którą wyściskałam usłyszałam tylko 'Chyba jakaś fanatyczka tego Wellingera!'. Uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko potrafiłam. Czułam się taka szczęśliwa, widząc malujące się na twarzy Andiego zadowolenie. Tego pragnęłam. Każdy dobry skok, miejsce w dziesiątce, na podium czy wygrana było ukoronowaniem jego ciężkiej pracy.


- Carina! Ziemia do Cariny! - pani Kraus lekko zaczęła mną potrząsać. Byłam w amoku, a dodatkowo się zamyśliłam - Andreas już idzie w kierunku podium. Jaka piękna chwila! Szkoda tylko, że Marinus nie przebrnął pierwszej serii. Pewnie jest teraz z tą Heidi.
Kobieta fuknęła. Nie lubiła dziewczyny swojego syna. Doskonale wiedziała, w jakim sektorze blondynka zajmie miejsce. Sama wybrała sektor dużo od niego oddalony. Mnie to pasowało, nie chciałam zbędnych pytań. Chciałam przemknął niezauważona, zająć kilka minut trenerowi Wernerowi i szybko wrócić do Niemiec.


- Niech pani zobaczy, jaki on jest szczęśliwy! - wyszeptałam. Łzy chciały uciec spod mojej kontroli, a duma prawie mnie rozsadziła.
- Myślę, że zrobił to dla ciebie. Znaczy się, dla was - pięćdziesięciolatka zerknęła na mnie oczyma, w których jakby tańczyły iskierki. Cieszyła się ze mną, wiem o tym.
- Zrobił to przede wszystkim dla siebie - spojrzałam na kobietę i zaczęłam oddalać się od zajmowanego wcześniej miejsca - Myślę, że rozmowa z trenerem zajmie mi niewiele ponad piętnaście minut. Poczeka pani na mnie, prawda?


Pytana kiwnęła potakująco głową i wróciła do oglądania dekoracji. Zaczęłam się rozglądać. Wypatrzyłam domek Niemców. Wokół kręciło się kilku mężczyzn, ale z daleka nie potrafiłam ich rozpoznać. Dopiero, kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że to trener Schuster w towarzystwie członków załogi, dokładnie tak, jak mówił Freund. Dostrzegłam też Andreasa Wanka, ale akurat jego obecność mnie nie zrażała. Stanęłam kilka metrów od pana Schustera.


- Trenerze, mogłabym zająć kilka minut? - zapytałam dość donośnym głosem, by mężczyzna mnie usłyszał. Nie zamieniłam z nim zdania. Ba! Nie widziałam się z nim, od czasu pamiętnej kolacji w domu pana Wellingera przed zawodami w Wiśle.
- Zależy, kim jesteś - odwrócił się powoli. Widocznie rozmawiałam z nim zbyt krótko, by zapamiętał mój głos.
- Carina Becker. Chciałabym porozmawiać o Andreasie - powiedziałam.
- Carina! O Andreasie? Jak widać chłopak radzi sobie wyśmienicie! Forma wysoka, technika nienaganna. Nie wiem, o czym by tu rozmawiać.
- O jego podejściu do przyszłego ojcostwa.
- To zmienia postać rzeczy. Czego dokładnie ma dotyczyć ta rozmowa?
- Mamy niewielkie problemy finansowe. Sam pan wie, jakieś badania, które niestety kosztują. W zeszłym miesiącu zepsuł się nam samochód, nieciekawa sytuacja. A oboje dobrze wiemy, że tego będzie tylko więcej. Andi myślał o dodatkowej pracy, na co ja nigdy się nie zgodzę i wiem, że pan ma takie samo zdanie. Dla niego najważniejsze są skoki i nie chcę, by zmienił nastawienie. Ja wiem, że on chce być dobrym ojcem dla naszego nienarodzonego dziecka i wsparciem dla mnie. Ale nie swoim kosztem. Więc chcę, by pan odwiódł go od tego pomysłu, kiedy tylko o tym wspomni.
- Jasne, mamy identyczne poglądy, Carino. Możesz na mnie liczyć, pamiętaj. Widzę w Andreasie wielki potencjał. Chłopak będzie kimś wielkim w świecie skoków, tak myślę. Jego ojciec nie dopuści, by było inaczej. Sam nie wiem, czy nie za bardzo naciska na syna.
- Myślę, że pan Stefan Wellinger bardzo się ostatnio zmienił. Wiadomość o ciąży spowodowała, że wpadł w szał. Gdyby pan tylko to widział! Teraz nie odzywa się do Andreasa.
- Odzywa, kochanie.
- Podczas treningów? Przychodzi, jak zwykle?
- Tak. Ale nie. Nie tak, jak zwykle. Katuje Andreasa wypowiedziami o tym, że rodzina powinna być na drugim planie, tuż za karierą. I wytyka mu najmniejszy błąd. Myślę, że objawy zaczęły się nasilać. Odstawił lekarstwa albo przestał chodzić na psychoterapię.
- Panie Schuster, o jakich lekarstwach pan mówi? Jakie objawy? Psychoterapia?! - przestraszyłam się nie na żarty. Słowa trenera dzwoniły mi w głowie. Katuje Andreasa wartościami, które tylko on przedstawia. Nie daje mu spokoju. Andreas nie skarżył się na nic! Nie chciał mnie denerwować, cholera! Mieliśmy zostać rodzicami, nie chciałam, by miał przede mną jakiekolwiek tajemnice - Co to wszystko znaczy?


- Ataki po przebytej kilkanaście lat temu depresji reaktywnej. To nie mija, wbrew lekarzom, panno Becker.




Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór, gdyż rozdział dodaję późnym wieczorem! :)
Historia tego, dziesiątego fragmentu opowiadania jest zawiła. Przez tydzień szukałam inspiracji. A wystarczyło przeczytać dwa zdania. Te z nagłówka, a zarazem tytułu tego rozdziału. I wyszło coś takiego :)

W dziewiątce obiecałam, że emocji nie zabraknie i chyba słowa dotrzymałam, prawda? 
A teraz, nie przedłużając dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim, ale też poprzednimi rozdziałami. To bardzo motywujące, uwierzcie!

Dziękuję Martusi za to, że ze mną wytrzymuje, kiedy marudzę o opowiadaniu.
Dziękuję Olci za to, że pomogła wymyślić imię dla potomka Wellingera i Becker.
Dziękuję Wam za to, że jesteście i we mnie wierzycie, pomimo wszystko.

Pozdrawiam i całuję <3
Dominika x


P.S. Koniec zbliża się wielkimi krokami.