- Carina, jesteś w domu? - usłyszałam męski głos. Andreas wrócił do domu po treningu na siłowni, gdzie spędził ostatnie dwie godziny.
- Tak, w kuchni!
Chłopak wszedł do pomieszczenia, gdzie przebywałam, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Nawyki, jak w starym, dobrym i zgranym małżeństwie. A byliśmy przecież jeszcze nastolatkami, wkraczającymi w dorosłość.
- Stało się coś? Widzę, że jesteś nie w sosie - uśmiechnął się słodko, jak to miał w zwyczaju. Ale co miałam mu powiedzieć. Prawda całkowicie nie wchodziła w grę.
- Nie, wszystko w porządku. Usiądź, zaraz podam ci obiad.
- Dobrze, zjem naprędce i muszę odwiedzić ojca. Wiesz, miał mi dziś dać pieniądze na mieszkanie. Pobędę u niego z godzinkę i wracam, obejrzymy jakiś film, dobrze?
- Tak, jasne. Pójdę do pani Valerie, ale najpierw troszkę posprzątam w mieszkaniu - stwierdziłam, podstawiając mu talerz z jedzeniem. Jeśli będziesz w stanie, Carina, jeśli będziesz w stanie. Jeśli nie będziesz płakać. Jesteś głupiutką osiemnastolatką, która spieprzyła sobie życie. Ale poprzestańmy na wizycie u miłej sąsiadki i sprzątaniu pokoi.
- Może wpadnę do wypożyczalni, jak będę wracał od ojca? Czy obejrzymy coś, co mamy?
- Obojętnie, Andi, obojętnie - chciałam posłać mu uśmiech, by nie dać po sobie poznać, że jest źle. Ale wyszedł z tego tylko jakiś nieporadny grymas.
- W takim razie nie będę nigdzie wstępował, w szafce mamy pełno tych filmów. Jadę, trzymaj się, słońce.
Podniósł rękę w geście pożegnania, zdjął z wieszaka marynarkę i wyszedł z naszej trzydziestometrowej kawalerki.
Cały Andreas. Ciągle krążący. Treningi, dom, treningi, odwiedziny u ojca, spotkania z kumplami i treningi. W domu tylko spał i oglądał ze mną filmy, od których był wręcz uzależniony. Brakowało mi czasem jego bliskości, zwykłego przytulenia. Byłam tylko dziewczyną z Domu Dziecka, której miłości brakowało od lat dziecięcych. Ale trener Schuster wespół z ojcem Andreasa zabierali mi go. Dla nich liczyło się tylko to, by Andi wciąż trenował, by był najlepszy na świecie. Nic poza tym. I nagle ja miałam powiedzieć mu, że w okresie, kiedy jego kariera nabiera tempa zostanie ojcem? W głowie kołatały mi różne myśli. Nadal sama w to nie wierzyłam. Sto metrów od naszego mieszkanka mieściła się apteka. Poszłam po czwarty z kolei test ciążowy. Musiałam sprawdzić, przecież tamte mogły być zepsute. Mogły, nie musiały. Na klatce schodowej minęłam panią Meyer, cudowną staruszkę, którą miałam ochotę odwiedzić za jakiś czas. Rzuciłam jej krótkie 'Dzień dobry!', choć nie wiem, ile radości zdołałam przy tym z siebie wykrzesać. Starsza pani chyba nawet nie zdążyła mi odpowiedzieć.
- Pani Valerie, jest pani dziś w domu? Chętnie wpadłabym porozmawiać.
- Dziecko drogie, u mnie drzwi są dla ciebie zawsze otwarte.
- Dziękuję, pójdę do sklepu - skłamałam, choć nie lubiłam tego robić - trochę posprzątam w domu i przyjdę.
- Czekam, słoneczko. Idę wyjąć ciasteczka. Kupiłam w ostatnią środę takie dobre, z czekoladą na wierzchu. Na pewno będą ci smakować - stwierdziła pani Valerie Meyer i zniknęła za drzwiami swojej kawalerki.
W aptece szybko wyjęłam portfel z kieszeni wiatrówki i podeszłam do okienka.
- Test ciążowy, poproszę - powiedziałam i spuściłam wzrok.
- Już podaję - odparła farmaceutka, niewiele starsza ode mnie. Udała się w stronę magazynu, ale po drodze zdążyła szepnąć koleżance 'Ta mała kupuje dziś czwarty test. Taka gówniara'. Nie wytrzymałam.
- Może i jestem gówniarą, która zaszła w ciążę w wieku lat osiemnastu z niewiele starszym od siebie, ale mam trochę honoru w sobie, nie tak jak ty! - Za wcześnie, by mówić o hormonach. To zwykła, ludzka reakcja na chamstwo, jakie dotykało mnie od dawna. Farmaceutka, trzymając w dłoni ów test, o który prosiłam, podeszła do okienka.
- Przepraszam.
- Nie potrzebuję współczucia, tylko trochę tolerancji.
Zapłaciłam i wyszłam z apteki. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, jak jest mi źle. Ale nie mogłam. Sama przed sobą bałam się skutków. Co dwa schody wbiegłam na trzecie piętro, gdzie mieściła się nasza kawalerka. Zdjęłam kurtkę i buty, zakluczyłam mieszkanie i udałam się do łazienki wykonać kolejny raz ten cholerny test.
Pozytywny.
Rzut o ścianę. Nie zepsuł się. Leżał na łazienkowej podłodze i wciąż wskazywał dwie kreski. Usiadłam, opierając się o wannę. Schowałam głowę w dłoniach i zaczęłam płakać. Przecież ta ciąża zepsuje karierę Andreasowi! Będę musiała podjąć męską decyzję. Odejdę, nie mogę zniszczyć mu życia. Zbyt mocno go kocham. Życie i tak mnie nie szczędzi, jakoś dam sobie radę. Będzie mi brakowało wymownych spojrzeń pana Wernera, niekoniecznie przychylnych słów pana Stefana Wellingera i niedzielnej szarlotki pani Meyer. Ale czy mam inne wyjście? Chyba nie. Nie mogłabym znaleźć słów, by powiedzieć o tym Andreasowi. To była najgorsza chwila, odkąd zaczęłam być szczęśliwa. I wszystko zepsułam. Jak zwykle, byłam do tego stworzona. Carina Becker, przyciąga pecha jak magnes! Dzwonek telefonu. W pierwszej chwili nie miałam siły, by wstać, ale kiedy w końcu to zrobiłam i zobaczyłam, że to nie Andreas, odebrałam.
- Tak, Marinus? - powiedziałam lekko trzęsącym się głosem.
- Masz gdzieś pod ręką Andiego? Muszę się zapytać, o której jutro trening, bo zapomniałem! Mała, stało się coś? Tak niewyraźnie brzmisz!
- Andreas jest u ojca, pewnie wyciszył telefon, znasz Wellingera seniora. Więc zadzwoń za jakieś trzydzieści minut, góra trzy kwadranse, powinien być w domu. A u mnie wszystko okej, czuję się lekko przemęczona. Pozdrów swoją mamę i podziękuj za załatwienie tych książek, które przywiozłeś mi tydzień temu! Całuję mocno. Do zobaczenia, Marinus
- Do następnego i dziękuję. Pozdrowię, a Ty się tam trzymaj.
Ciekawe, czego mam się trzymać, skoro cały świat wymyka mi się spod kontroli, Kraus. Poszłam znów do łazienki, podniosłam test i rzuciłam nim po raz kolejny. Wylądował gdzieś pomiędzy szafką a pralką. Sama poszłam do pokoju powycierać kurze, żeby nie być gołosłowną. Kiedy to wykonałam, stwierdziłam, że to nie jest dobry moment na odkurzanie dywanów, zatem udałam się na zapowiedzianą kilkanaście minut wcześniej wizytę.
- Dzień dobry, Carina! - pani Meyer przywitała mnie szerokim uśmiechem. Usadowiłam się w starym krześle przy kuchennym stole - Herbatki?
- Nie, dziękuję. Przyszłam, bo czuję, że muszę się wygadać. Jedynie pani mi została.
- A Andreas? To taki dobry i utalentowany chłopak. Bardzo dobrze, że na niego trafiłaś, dziecko.
- Bardzo dobrze, pani Valerie. Tylko, że ja na niego nie zasłużyłam.
- Co ty mówisz, kochanie? Nie płacz, tylko powiedz, co się stało. Pokłóciliście się?
- Nie, proszę pani. Mam do opowiedzenia pani pewną historię. Moją. Bo tak naprawdę przez te dwa miesiące, od kiedy się tu wprowadziłam, nie zdążyłam pani powiedzieć, jak to ze mną jest.
- Zatem słucham, dziecko.
'Jestem Carina Becker i mieszkałam w Domu Dziecka od siódmego roku życia. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pamiętam, że to była zima, a ja byłam w odwiedzinach u mojej szkolnej koleżanki. Przyszli ludzie z opieki społecznej, najpierw porozmawiali z mamą mojej znajomej, a potem mnie zabrali. Na początku nic nie mówili. A potem? Zostawili na pastwę opiekunów z Domu Dziecka i sierot, które początkowo ze mnie drwiły. Pierwszych dni nie zapomnę nigdy. Nie miałam żadnej rodziny, moi rodzice wcześnie stracili rodziców, jak ja. Po kilku latach było lepiej, jednak... Brakowało mi ciepła. W nowej szkole poznałam wiele osób, które były dla mnie miłe, jednak ich rodzice nie chcieli, by ich dzieci trzymały się z sierotą. Stereotypy, które są do przełamania, jednak ludzie się tego boją. Potem przyszło gimnazjum i chyba najlepszy okres lat szkolnych. Poznałam tam Andreasa. Andreasa Wellingera, który od samego początku był dla mnie aniołem. Nie przejmował się krytyką, która na niego spadała. Wiedział, że jestem taka sama, jak inni. Nieistotne, że żadni z potencjalnych rodziców adopcyjnych mnie nie chcieli, odstawiali do przytułku po kilku tygodniach. Poznaliśmy się bardzo dobrze. Ale ojciec Andiego od samego początku mnie nie trawił. Nie miał takiego zakresu tolerancji, jak jego syn. Zawsze byłam i jestem dla niego tylko "tą sierotą". Mnie, nas to nie zniechęcało. Kiedy tylko skończyłam osiemnaście lat, wspólnie z Andreasem postanowiliśmy ze sobą zamieszkać.'
- Carina, nie wiedziałam, dziecko.
- Może i lepiej, traktowałaby mnie pani inaczej, znam to. Ale ja tego nie chcę. Nie chcę współczucia, chcę tolerancji - powiedziałam po raz drugi tego dnia.
- Tak, rozumiem. Ale masz jakiś cel tej opowieści czy po prostu potrzebowałaś wyrzucić to z siebie?
- Mam. Jest niekoniecznie dobrze, pani Valerie.
- Dziecko, mamy lato! Wkrótce Andreas jedzie na Letnie Grand Prix, na pewno ciebie zabierze! Ciesz się tym, co teraz, nie wracaj do przeszłości.
- Nie mogę, nie mogę - rozpłakałam się, a słowa z trudem wydobywały się z moich ust.
- Dziecko, mnie możesz powiedzieć, jeśli tego chcesz. Andreas zapewne u ojca, nie zabrał cię z wiadomych powodów, mam rozumieć?
Kiwnęłam głową. Miałam dość tego dnia, siebie i świata. Miałam dość wtrącających się w życie panów Wellingera i Schustera, który dostawał w łapę za to, by Andreas wciąż trenował, by był najlepszy.
- Jestem w ciąży.
Brzdęk tłuczonej szklanki, z której za moment miałam pić wodę niegazowaną.
- Co ty mówisz, dziecko? - szept pani Meyer mnie dobił.
- Jestem w ciąży. Spodziewam się dziecka Andreasa. Tak, Andreasa Wellingera, przyszłej gwiazdy skoków narciarskich. Słyszałam to milion razy, kolejny milion usłyszę, ale czasu nie cofnę. Mam problem.
- Kochanie, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Andreas wie?
- Gdyby wiedział, wiedziałby i pan Stefan. I wówczas mnie by tu nie było, bo skłonna jestem uwierzyć, że kiedy się dowie, udusi mnie własnymi rękoma.
- Musisz mu powiedzieć.
- Wiem. Ale nie chcę robić mu kłopotów. Zbyt mocno go kocham, by teraz wkopywać go w coś takiego. Nie mogę, byłabym potworem.
- Nie byłabyś. Przemyśl to, skarbie. Dziecko to obowiązek, a nie zabawa - usłyszałam. Odłożyłam kawałki szkła, które chwilę wcześniej zbierałam z podłogi na szafkę przy zlewie.
- Wiem. I tego się boję. Dziękuję za wszystko, ale nie czuję się teraz zbyt dobrze i chciałabym iść do domu. Raz jeszcze dziękuję za wysłuchanie i przepraszam za problem. Mam prośbę. Nie chcę, by mówiła pani cokolwiek Andreasowi. To ja muszę wezbrać się w sobie.
- Wiem, dziecko. Idź się położyć, trzymam za was kciuki.
Ruszyłam w stronę mieszkania. Już chciałam odkluczyć drzwi, kiedy one i bez tego ustąpiły. Andreas był w domu.
- Jestem, kochanie!
- Słyszę, jestem w pokoju! - poinformował mnie skoczek. Nawet i bez tego, wiedziałam, gdzie jest. Mój chłopak nie potrafił cicho słuchać telewizora, którego dźwięk roznosił się po całym domu. Wkroczyłam do pomieszczenia i pierwsze co, dałam mu buziaka prosto w usta. Nigdy tego nie robiłam. To on, kiedy wracał, mnie całował. Nigdy na odwrót.
- Co się stało, że moja Carina całuje mnie na powitanie?
Carina jest w ciąży. Carina nosi pod sercem twoje dziecko. Carina ma straszny mętlik w głowie. Carina będzie matką. Carina będzie osiemnastoletnią matką dziecka dziewiętnastolatka, który ma być sławnym skoczkiem. Carina jest w ciąży...
- Nic się nie stało, stęskniłam się za tobą, Ostatnio prawie wcale nie ma cię w domu. Brakuje mi tego.
- Mnie również, ale sama rozumiesz. Trener Werner daje mi więcej wycisku na treningach - bo ma za to płacone, Andi - ojca też muszę odwiedzić, z kumplami pogadać. A właśnie, dzwonił też do ciebie nasz zapominalski Marinus?
- Tak, dzwonił, dogadaliście się?
- Pewnie, już nie ma żadnych pytań - uśmiechnął się. Lubiłam, kiedy to robi. Czułam, że jest szczęśliwy, a tylko tego chciałam.
- Mogę się przytulić?
- Jasne. Carina, nawet nie wiem, czemu mnie o to pytasz!
Pytam, bo więcej mogę tego nie zrobić. Po tym, jak wyrzucisz mnie z domu po konsultacjach z rzeźbiarzami twojego losu, malarzami kariery, Wellinger.
Wtuliłam się w jego tors, zaciskając w pięści jego koszulkę. A z oczu popłynęły łzy. Było źle i właśnie w tamtym momencie zaczęłam zdawać sobie z tego sprawę.
Dzień dobry! :)
Jestem w tempie ekspresowym z rozdziałem pierwszym. Mam nadzieję, że wyjaśniłam wiele niewiadomych i nie zawiodłam.
Ale cóż, od tego są komentarze!
Liczę na długie opinie, bo wręcz kocham czytać Wasze wywody na temat tego, co piszę :)
Do kolejnego, Wasza Dominika x
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
sobota, 26 kwietnia 2014
Prolog. Bo mamy wielki, mały problem, Andreas
Wiele osób pewnie myśli, że Ci z domu dziecka nie mają perspektyw, są gorsi. Dla mnie los okazał się być łaskawy. Chociaż moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja trafiłam pod skrzydła opiekunów z przytułku. Nie mam rodziny, teraz mam tylko jedną, bardzo ważną dla mnie osobę. Andreasa. Andreasa Wellingera. Przyszłą gwiazdą skoków narciarskich, jak lubi nazywać go trener Schuster. Nie zaprzeczam, Andreas ma wielki talent. Jednak pan Werner czasem traktuje go jak rzecz. Trenuj, nie miej życia, bądź kimś rozpoznawalnym. Chyba mnie nie lubi. Bo jestem inna czy dlatego, że zabieram tak cenne minuty życia ukochanemu, które mógłby przeznaczyć na trenowanie? No tak, wspólne mieszkanie to rzecz niebywała, nie zaprzeczę. Ale jesteśmy dorośli, a Andreas ma własną kawalerkę. Nie mieszka już z ojcem. Jeden dyrygent losu w osobie trenera mu wystarcza. Pan Stefan Wellinger ma wielkie ambicje wobec syna. Mama Andreasa zmarła, kiedy on miał niespełna siedem lat. Los doświadczył go niewiele mniej niż mnie. A właśnie teraz miał naznaczyć raz jeszcze, poważniej. Właśnie trzymam przed oczyma prostokątny przedmiot z dwiema kreskami na wyświetlaczu. Jestem w ciąży i mam problem.
Mamy wielki, mały problem, Wellinger.
Dzień dobry!
Jestem Dominika. Zapraszam Was w podróż z Cariną i Andreasem. Z osiemnastolatką z Domu Dziecka i dziewiętnastolatkiem, który ma być ikoną skoków narciarskich. Wiem, że wybrałam dość trudny temat. I chociaż mam lat szesnaście i dopiero poznaję świat, mam nadzieję, że nie zawiodę i ukażę tą historię jako emanującą prawdziwością.
Wierzę, że zostaniecie ze mną i moimi bohaterami na dłużej :)
Pozdrawiam, Dominika x
Mamy wielki, mały problem, Wellinger.
Dzień dobry!
Jestem Dominika. Zapraszam Was w podróż z Cariną i Andreasem. Z osiemnastolatką z Domu Dziecka i dziewiętnastolatkiem, który ma być ikoną skoków narciarskich. Wiem, że wybrałam dość trudny temat. I chociaż mam lat szesnaście i dopiero poznaję świat, mam nadzieję, że nie zawiodę i ukażę tą historię jako emanującą prawdziwością.
Wierzę, że zostaniecie ze mną i moimi bohaterami na dłużej :)
Pozdrawiam, Dominika x
Subskrybuj:
Posty (Atom)