piątek, 16 maja 2014

Rozdział IV. Zabawa w Boga.

- Byłem trzeci, Carina! Szkoda, że tego nie widziałaś! - do pokoju wpadł Andreas.
- Widziałam, tylko na ekranie telewizora. Przepraszam, że tak wyszło. Wiem, że chciałeś, żebym stała tam na trybunach i zdzierała gardło krzycząc twoje imię, ale widzisz, jak ja wyglądam. Będę chora na bank! - odparłam, podnosząc się na dłoniach do pozycji siedzącej. Tego dnia czułam się okropnie, z trudnością szłam do łazienki, a o wyjściu nie było mowy. I zamiast dopingować chłopaka pod skocznią oglądałam jakąś transmisję z polskim komentarzem, którego ni w ząb nie rozumiałam.
- Właśnie, martwię się o ciebie, kochanie. Powiedz mi szczerze, wszystko w porządku? - Wellinger usiadł na skraju łóżka, które zajmowałam i położył swoją dłoń na moim kolanie.
- Tak. Nie przejmuj się tak mną. Masz letni sezon przed sobą, a ty zaprzątasz sobie głowę wymiotującą dziewczyną, szaleńcu - roześmiałam się i pięścią delikatnie dotknęłam jego ramienia.

- Może i faktycznie, ale niepokoi mnie to, naprawdę. Po powrocie do Ruhpolding kierunek nasza klinika, zgoda?
- Zgoda, ale tylko dlatego, żebyś się nie zamartwiał. Nie ma o co, wszystko jest w porządku, skarbie, na pewno - powiedziałam, doskonale wiedząc, że kłamię. Andreas zaczął coś podejrzewać, ale liczyłam, że nie dowie się prawdy. Że zdążę z wyjazdem do Berlina. Zaczynałam mieć wątpliwości co do pojętej decyzji, ale nie było odwrotu. Krok do przodu po szczęście. Złudne. Tylko mnie się tak zdawało. Było trudno, ale co miałam zrobić?! Heidi trajkotała tylko o tym, jak to cudowne móc co tydzień, a nawet częściej!, wyjść na imprezę, być wolnym i niezależnym. Mogącym mieć wszystko i wszystkich, przy okazji. Pod wpływem jej słów podjęłam tą decyzję. I to ona pomoże mi finansowo. Inaczej nie byłoby mnie stać na aborcję.


Do Niemiec wróciliśmy kolejnego dnia. Już na poniedziałek umówiłam się z Heidi, w kawiarni po drugiej stronie miasta, ale niedaleko banku, w którym swoje konto posiadała Ellermann.
- Czyli nadal nie powiesz mi, na co te pieniądze? - zagaiła, kiedy już zamówiona wcześniej gorąca czekolada stała przed naszymi nosami.
- Heidi, zrozum. Ja bardzo ich potrzebuję, ale nie wiem, czy to wypali - ostatnio ciągle brnęłam w jakieś kłamstwa. Okłamywałam ją i, co gorsza, Andreasa. Ale nie widziałam innego wyjścia.
- Dobra, mała, nie nalegam. Terminu też ci nie wyznaczam, wiem, jakie są czasy. A jeszcze może na studia pójdziesz, same wydatki! Ale co zrobić? - zapytała, popijając łyk napoju.
- Właśnie nic - uśmiechnęłam się. W mojej torebce leżało półtora tysiąca Euro. Zaczynało mi to ciążyć. Nie mogłam się wycofać. Podjęłam decyzję za siebie i za Andreasa. Musiałam iść dalej - Wiesz, co Heidi? Obiecałam Andreasowi, że pójdę do lekarza. Martwił się, że źle wyglądam, a i moje samopoczucie nie było najlepsze podczas tych dni w Polsce. Po stokroć dziękuję i do zobaczenia wkrótce!
Powiedziałam to, choć nie byłam pewna, czy znów nie kłamię. Planowałam usunąć dziecko, to tak bardzo złe! Nie chciałam być ciężarem. Miał być ojcem, choć oboje nie byliśmy na to gotowi. Los nas doświadcza, niezaprzeczalnie. Do lekarza nie poszłam, przesiedziałam godzinę w parku, słuchając jakiejś muzyki z playlisty, którą utworzyłam kiedyś w telefonie.
'All colors seem to fade away. I can't reach my soul'. Jest źle. Nie mogę zajrzeć w swoją duszą, to fakt. To mnie blokuje.
'I would stop running. If knew there was a chance. It tears me apart to sacrifice it all. But I'm forced to let go*'. Jest szansa? Nie wiem, możliwe. Jednak kiedy przed oczyma staje mi Andreas z ojcem, a gdzieś w tyle trener Schuster ona... zanika? Nie ma jej, pryska jak bańka. Nie ma szans, byśmy wychowali to dziecko. To mały, wielki, cholerny problem! Odpuszczam, jestem potworem zagubionym w samej sobie. Zrobię to dla nas, dla Andreasa. Już o tym nie myślę. Wyjdę z domu, niezauważona. Oby Andi mi kiedyś wybaczył.
Wróciłam do domu. Znów go nie było. Poszłam spać. Rano spakuję rzeczy i pojadę do Berlina. Bawię się w Boga decydując o życiu niewinnego, małego człowieka. Jestem realistką. Realizm niekoniecznie popłaca. Ale idę w przód, nie patrzę za siebie. Uważam, że zraniłabym mojego ukochanego, gdybym tylko została.


Rano zostawiłam w sypialni, na łóżku, małą, niepozorną karteczkę wyrwaną z mojego ulubionego notatnika. Nakreśliłam naprędce kilka zdań do Andreasa. By się nie martwił, choć tak naprawdę nie chciało mi się wierzyć, że by go to uspokoiło. Spakowałam w torebkę najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z mieszkania szybkim krokiem, żeby zdążyć na pociąg. Nawet nie pożegnałam się z pani Valerie, ale miałam nadzieję, że starsza pani nawet nie zauważy mojej nieobecności.
- Dzień dobry - powiedziałam, wsiadając do przedziału, którego numer widniał na moim bilecie.
- Witam - usłyszałam męski głos. W kącie, pod oknem siedział chłopak. Miał może z dwadzieścia kilka lat. Był raczej wysoki, chociaż siedział i nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić, i miał kręcone włosy koloru ciemnego blondu. Zanim mu przerwałam musiał czytać jakąś książkę, którą następnie położył na kolanach. 'Tajemne miejsca. Kamienne kręgi, starożytne grobowce i niezwykłe krajobrazy'. Chłopak musiał interesować się archeologią! Niespotykane, przyznam szczerze.
- Dokąd zmierzasz? - zapytałam, siadając naprzeciwko niego. Torebkę położyłam na siedzeniu obok, założyłam nogę na nogę i odwróciłam się w jego stronę, czekając na odpowiedź.
- Do Rostock, do rodziny na krótki urlop. Do Berlina jednym pociągiem, a potem przesiadka. A ty?
- Jadę do Berlina, zatem będziesz musiał mnie te kilka godzin znosić - uśmiechnęłam się.
- Jakie tam znosić! Z chęcią sobie porozmawiamy, jeśli tylko masz na to ochotę.
- Pewnie, że mam - czułam, że ostatnie kilka godzin przed zabiegiem spędzę na porządnej rozmowie z osobą na moim poziomie, a nawet może wyżej. Inteligentnych i dobrze rozumiejących moje potrzeby było mało, albo raczej ja utrzymywałam kontakt z niewielką liczbą ludzi.
O moim towarzyszu dowiedziałam się tyle, że miał na imię Erik, studiował archeologię i był kibicem koszykówki i skoków narciarskich. Jechał do rodziców i brata na urlop.
- Mówisz mi, że znasz skoczków narciarskich? To nieźle, Carina! Nawet nie wiesz, jakim ja jestem kibicem! Miałem jechać na Letnie Grand Prix, ale nie dałem rady. Ale nasi wygrali, a w drugim konkursie młody Andreas Wellinger był trzeci. Duma narodowa! A z tego młodziana będą ludzie. Kariera stoi przed nim otworem. Ale mam nadzieję, że woda sodowa nie uderzy mu do głowy - zaczął swój monolog - Mój kolega trenował piłkę nożną. I kiedy okazało się, że jego dziewczyna zaszła w ciążę, a miał tylko te dwadzieścia trzy lata - tylko, no naprawdę, Erik - Nie zostawił jej, zrezygnował ze sportu na dwa lata, żeby ją wspierać i wrócił do sportu. Wielki respekt dla niego, prawda?
- Prawda, prawda. A ty, Erik? Jak ty byś postąpił na jego miejscu? Jesteś mężczyzną, a mnie ciekawi, jakie jest takie męski myślenie na te tematy.
- Cóż, na pewno przeżyłbym szok, ale nie jestem dupkiem i bym wychował to dziecko. Co by się stało, nie odstałoby się, co nie?
- No niby tak. Ale zmieńmy temat, lepiej mów, jak studiuje ci się archeologię!

*oczyma Andreasa*
Wróciłem z wtorkowego, a zatem krótszego treningu do domu, mając nadzieję, że Carina będzie czekała na mnie z obiadem. Ale w domu zastałem jedynie ciszę. Gdzie ona mogła wyjść? Do tej sąsiadki? Ale nie, widziałem ją przecież, jak wchodziła do supermarketu kilka minut wcześniej! Może spotkała się z Heidi? Hm, możliwe, ale Marinus coś mówił, że zabiera ją na kolację. Nie spodobało mi się to. Liczyłem jednak na to, że moja dziewczyna wyszła do sklepu po coś na kolację i zaraz wróci. Poszedłem do sypialni wziąć jakąś koszulkę, by po wyjściu spod prysznica móc się w co ubrać. Moją uwagę przykuła kartka leżąca na świeżo wypranej pościeli.
'Andreas, pamiętaj, że Ciebie kocham i zawsze będę. Kiedy to czytasz zapewne siedzę już w pociągu i konwersuję z nowopoznaną osobą, jak to mam w zwyczaju. Nie potrafiłam Cię dalej oszukiwać, dlatego wyjeżdżam. Wrócę za trzy dni, a może dwa tygodnie. Nie martw się, wszystko jest w porządku. Będę u Twojego boku za jakiś czas, ale musiałam podjąć ważną dla nas decyzję. Wrócę, na pewno wrócę, Andreas. P.S. Pozdrów ojca, kiedy tylko u niego będziesz.'
Nic nie rozumiałem. Co miał znaczyć ten wypad nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim? Ostatnimi czasy Carina zachowywała się dziwnie, ale o jakąś dziwną ucieczkę, choć podobno miała wrócić, bym jej nie podejrzewał. Ona coś ukrywała i nie chciała mi o tym powiedzieć. Ale chciałem, prędzej czy później, dowiedzieć się prawdy. Bałem się, co moja dziewczyna chciała zrobić. '...musiałam podjąć ważną dla nas decyzję'. Byłem kompletnie rozbity. Grunt uciekał mi spod nóg, a ja nie potrafiłem go dogonić.



Po godzinie osiemnastej byłam już w Berlinie. Erik pojechał dalej, nie dając mi nawet numeru telefonu. Przelotna, pociągowa znajomość pleciona ciekawą rozmową. Sama nie wiedziałam, czy dodała mi sił, czy podcięła skrzydła. Zabieg miałam mieć wykonany następnego dnia w samo południe. Udałam się do hotelu, a tam zalana łzami zasnęłam.
Wstałam z trudem mając z tyłu głowy pytanie 'Dobrze robię?'. Starałam się je odrzucić. TAK, CARINA - ROBISZ DOBRZE. Droga do gabinetu zajęłam mi pół godziny. Stałam tam i nie byłam w stanie otworzyć przed sobą drzwi. Zawahałam się. Myśli zaczęły mnie paraliżować z każdą minutą coraz mocniej. Usiadłam na ławce, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Spojrzałam na siebie w lusterku, które specjalnie wyjęłam z torebki. Igrałam z losem, mogłam się wycofać? Miliony myśli i tylko jedna właściwa. Przypomniałam sobie rozmowę z Erikiem.

  I zrozumiałam, że bawię się w Boga.

* Frozen - Within Temptation


Dzień dobry po raz piąty!
Jestem z rozdziałem, który powinien wiele wyjaśnić, ale nie jestem przekonana, czy tak właśnie się stanie. Tak, Carina pojechała do Berlina, żeby dokonać aborcji. Co będzie dalej? Miałam to ujawnić już tu, ale potrzymam Was w niepewności :)

Czekam na długie i całkowicie szczere komentarze! :D

Kocham Was mocno, Dominika x

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział III. 'A dzisiaj? Dzisiaj jest jutrem podjętych decyzji'

Wadą wyjazdów było, zdecydowanie, wczesne wstawanie. Nigdy nie byłam typem rannego ptaszka, a ostatnio doszła jeszcze senność. Ale autobus miał już o szóstej trzydzieści zabrać nas, czyli kadrę skoczków, trenerów, ludzi od wszystkiego i rodziny. Taki zwyczaj Letniego Grand Prix. Oprócz mnie, od Andreasa jechał również jego ojciec, który przecież nie mógł odmówić sobie podziwiania syna na żywo. Wsiedliśmy do autokaru, który zaparkowany czekał na wszystkich pod budynkiem siłowni, gdzie chłopcy mieli większość treningów. Szybko wzrokiem znalazłam Heidi siedzącą obok Marinusa i właśnie w tamtą stronę się udaliśmy.

- Witajcie, kochani! - przywitałam się i pocałowałam kolejno najpierw blondynkę, a następnie przyjaciela - Gotowi na podbój polskich skoczni?
- Marinus jak najbardziej! A ja znów nie mogłam spakować się z walizkę. Za mało miejsca na wszystkie potrzebne mi rzeczy!
- Właśnie Heidi, dobrze mówisz. Uwierzcie mi, że z trudem zostawiła trzy sweterki, dwie pary dżinsów i parę adidasów. Przecież to tylko trzy dni, kochanie - roześmiał się skoczek i objął ramieniem ukochaną.
- A ty nawet nie wiedziałeś, gdzie twoje koszulki, bałaganiarzu! - odpłaciła mu się dziewczyna - Ale co tam o sobie będziemy mówić, co u was? Dawno się nie widzieliśmy.
- Wszystko po staremu. Cieszę się, że i trener, i pan Wellinger zgodzili się, żebym jechała. Planowaliśmy to z Andreasem już po zakończeniu zimowego sezonu i czekaliśmy tylko na ich zgodę - odparłam. Cudownie, że nie wiedziałam, że akurat wpadniemy. I że mogę wymiotować, co jest przecież normalne w ósmym tygodniu ciąży. W tygodniu udawało mi się to ukryć - mój chłopak ciągle albo trenował albo był na jakiś ważnych spotkaniach odnośnie wyjazdu do Wisły. A tu będę z Heidi i czasem z chłopakami. Wydawać by się mogło, że tak łatwe, ale zarazem tak skomplikowane i domagające się wyznania prawdy. W końcu, Carina, masz mało czasu.
- I będzie idealnie, mała!
Do Polski dojechaliśmy po dobrych dziewięciu godzinach, wliczając w to postoje w Austrii i Czechach. Autokar zaparkował przed hotelem, który przez najbliższe trzy dni mieliśmy zajmować. Akurat rozpakowywałam swoje rzeczy w pokoju moim i Andreasa, kiedy, nawet nie pukając, do pomieszczenia wpadła jak strzała nasza blondyneczka.
- O osiemnastej idziemy do baru, porozmawiamy, wypijemy po małym piwku. My, bo chłopcom Schuster głowy by pourywał! To jak, pasuje?
- Pewnie, o osiemnastej na dole - odezwał się Andreas, który właśnie wyszedł z łazienki.
Heidi uśmiechnęła się szeroko i wyszła z naszego pokoju równie szybko, jak tu zawitała.
- Tęskniłem za momentami, kiedy jesteśmy tylko we dwoje - Andreas, kiedy tylko nasza znajoma nas opuściła, podszedł mnie od tyłu i zamruczał mi do ucha - Zostaw te ubrania, Carina.
- Nie, Andreas, nie teraz! - zaprotestowałam, kiedy chłopak zaczął coraz czulej mnie całować. Wiedziałam, co ma na myśli, a ja byłam nie dość, że zmęczona to jeszcze niekoniecznie do tego chętna - Jeszcze trochę i musimy być na dole. A, cytując trenera Wernera - o jego ojcu nie wspomniałam, dzięki Bogu, że ugryzłam się w język - 'nie możesz rozpraszać się amorami przed zawodami'. Trzymajmy się tego, Andreas.
Wybrnęłam. I jeszcze nie musiałam wyznawać prawdy, jakież to szczęście!
- Może i masz rację, przepraszam, nie powinienem był, Carina.
- Nie przepraszaj, tylko odłóż to na później - wysiliłam się na coś w rodzaju uśmiechu. Na dużo później, naprawdę.
- Zrozumiane! - skradł mi buziaka i wyszedł z pomieszczenia, zapewne zszedł już na dół, do Marinusa i Heidi. Wyszedł tak szybko, jakby speszony. Stwierdzenie, że ostatnio żyliśmy obok siebie, a nie z sobą było tak trafne. Czułam się opuszczona. Złudzenie czy rzeczywistość? Bałam się reakcji Andreasa, co równało się z tym, że mam trzy wyjścia. Powiedzieć mu teraz, powiedzieć mu później, kiedy już zauważy lub odejść. Losujemy? A co wypadnie? Niełatwo być kobietą! W tamtym momencie wolałabym być mężczyzną mającym wszystko i wszystkich gdzieś. A ty męcz się ze sprzątaniem, nauką, jak w moim przypadku, gotowaniem, byciem dobrą dziewczyną i przeszłym macierzyństwem! Telefon zadzwonił. Heidi pytająca, kiedy zejdę. Nie miałam wyjścia. Wyluzować się, porozmawiać o głupotach i na chwilę się zapomnieć. Tego było mi potrzeba.
- Cześć wszystkim - ogólnikowo przywitałam się z Severinem, Andreasem Wankiem, Richardem i ich znajomymi, których nie znałam. Przysiadłam się do Heidi, zajmującej miejsce przy barku. Andreas i Marinus siedzieli kilkanaście metrów dalej, przy stoliku i konwersowali nadmiernie gestykulując.
- Wreszcie jesteś. Dwa małe piwa poproszę - zwróciła się do przystojnego, czarnowłosego barmana, który stał naprzeciw nas, z przyklejonym sztucznym uśmiechem - pewnie mu za to płacono.

- Nie, ja wolałabym wodę, najzwyklejszą - powiedziałam mężczyźnie, a ten kiwnął głową.
- Mała, nie chcesz czegoś z alkoholem? Co się stało, Carina? - zdziwienie w głosie Heidi Ellermann nie było udawane. Lubiłam czasem wyjść ze znajomymi na piwo, a teraz nagle zrobiła się ze mnie abstynentka.
- Ostatnio miałam problemy z żołądkiem, nadal czuję się nie najlepiej, więc nie ryzykuję - zaśmiałam się chcąc ukryć kłamstwo.
- To zrozumiem. Opowiadaj, co u ciebie, co u Andreasa?
- U mnie dość dobrze, czekam na wiadomość z uczelni, a Andreas, jak Andreas - treningi, spanie w domu - aż tyle - wypady z Marinusem... Sama dobrze wiesz! Życie dziewczyny skoczka nie jest łatwe, chyba przyznasz mi rację?
- Jak najbardziej! Ale wiesz, zwykle wychodzę gdzieś z kumpelami albo idę do rodziców, jak Marinusa nie ma w domu. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz, mała?
- Właśnie, Heidi, właśnie!
- Dobrze, że jeszcze im nic nie przyrzekałyśmy, zawsze można się z tego wyrwać, prawda? - Akurat to nie było w moim stylu, nie zapominając o moim stanie, ale Heidi była istnym wulkanem energii i dziewczyną żądną przygód.
- Niby tak, ale...
- Carina! Masz osiemnaście lat, ja jestem te cztery lata starsza. Chyba nie planujesz już ślubu i dzieci z Andreasem? - roześmiała się głośno, aż Severin, dotychczas wpatrzony w swoją dziewczynę, spojrzał na ukochaną Krausa. A mnie żołądek podszedł do gardła - To by im zepsuło karierę, mała. Najpierw skoki, a dopiero za siedem, może osiem lat rodzina, jak to sportowcy. Ale wiedziałaś, w co się pchasz, więc nie ma co dużo nad tym myśleć. Coś się stało? Zrobiłaś się taka blada, Carina!
- Nie, wszystko w porządku. Chyba. Wiesz co, Heidi, ja muszę iść się położyć, najwidoczniej nie zdążyłam wyzdrowieć po moich ostatnich problemach z żołądkiem. A teraz wybacz, ale cię opuszczę - stwierdziłam i udałam się w kierunku pokoju zajmowanego przeze mnie i Andreasa.


Szłam blisko ściany, bojąc się, że upadnę. Zawroty głowy, ciemność przed oczyma. Jakie to miało znaczenie? Wszystko zaczęło mi się zlewać. To nie ma sensu. Heidi ma rację. Dziecko to droga do złamania kariery. Ale dzisiaj jest jutrem podjętych decyzji. Jest mi tak ciężko. Zbyt mocno kocham Andreasa, by teraz obarczać go naszym problemem. Brzmi tak absurdalnie. Nasze dziecko. Nie tylko moje. Gdyby Andi nie byłby skoczkiem, wszystko byłoby łatwiejsze. Moja psychika wysiadła tydzień temu. Zamiast na matematykę mogłabym iść na aktorstwo, chyba się do tego nadaję. Andreas, jak widać, póki co niczego nie zauważył. 

Cudem trafiłam do wynajętego przez nas pomieszczenia. Szybko zrzuciłam z nóg buty, pobiegłam pod prysznic, a następnie się położyłam. Andreas pewnie jeszcze rozmawiał z Marinusem, więc miałam czas, by się popłakać. Znów. Ale miałam w głowie plan, do którego zrealizowania potrzebowałam niejakiej Heidi Ellermann.

- Mała, jesteś w końcu! Myślałam, że już nie przyjdziesz, a zaraz zaczynają się zawody. Spóźniłaś się na skoki próbne. Dobrze, że zajęłam ci miejsce - blondynka uśmiechnęła się, kiedy o godzinie piętnastej czterdzieści dwie stanęłam przed nią, kiedy to miałam pojawić się już niespełna godzinę wcześniej. A teraz trafiłam na skoki ostatnich dziesięciu zawodników.
- Carina, Andreas skakał małe pięć minut temu, szkoda, że nie zdążyłaś.
Też żałuję, kochana moja, ale nie byłam w stanie. Tego się obawiałam, ale co zrobić? Pół godziny dochodziłam do siebie, dobrze, że nikt nie widział kilkadziesiąt minut wcześniej.
- To tylko seria próbna, a ja... musiałam zadzwonić do pani Valerie z zapytaniem, czy nie przyszedł do mnie list z uczelni. Zagadałam się z nią i głupio wyszło - kłamstwo numer jeden.
- Rozumiem, nie tłumacz się. Zaraz zaczyna się drużynówka! Nie wiem, czy wiesz, ale Schuster wystawił twojego Andiego, mojego Marinusa, Richarda i Severina. Mocny team, nie uważasz? Austriacy też są mocni, ale lato nie służy im tak, jak zima. Jestem zdania, że wygramy - słowotok z ust Heidi. Czasem bywała męcząca, ale takie gadulstwo miało i swoje zalety. Momentami.
Konkurs minął niesamowicie szybko. Gardło bolało mnie od krzyku, a ręka od machania flagą Niemiec. Opłaciło się. Tak jak przewidywała Heidi, chłopcy zajęli pierwsze miejsce. Tuż za nimi uplasowali się Norwegowie, a na najniższym stopniu podium stanęli Polacy, którzy skakali przecież u siebie, ale delikatnie słabszy skok Dawida Kubackiego uniemożliwił im wygranie zawodów. Po odsłuchaniu hymnu państwowego i wręczeniu upominków ludzie zaczęli się rozchodzić. Moja towarzyszka złapała mnie za rękaw i pociągnęła.
- Idziemy poplotkować do nas? Znaczy się do mojego i Marinusa pokoju? - zapytała na uboczu.
- Pewnie, mi to odpowiada. Od razu? Bo wiesz co, Heidi? Widziałam, że masz ze sobą komputer, na dole napisane było, że hotel ma darmowe wi-fi, a ja musiałabym skorzystać. Nie masz nic przeciwko? - zapytałam, tym samym wcielając w życie plan ułożony poprzedniego wieczora - Chłopcy pewnie wrócą dopiero za jakąś godzinę, po spotkaniu z trenerem Wernerem, więc...
- Jasne, nawet nie pytaj!

Usiadłam na kanapie, położyłam na kolanach laptop Heidi i otworzyłam przeglądarkę. Właścicielka komputera postanowiła zejść na dół, by coś zjeść, także nikt mi nie przeszkadzał. Wpisałam w wyszukiwarkę frazę. Trzy interesujące wyniki. Włączyłam komórkę i zapisałam sobie w notatkach numer telefonu i adres. Berlin. 700 km od Ruhpolding. 6 godzin jazdy pociągiem. I potrzebne półtora tysiąca Euro. Liczyłam na to, że Heidi mi pomoże. Wykasowałam historię wyświetleń, wyłączyłam urządzenie i odłożyłam je na stolik. Nie myślałam już o tym, czy chcę dobrze postąpić. Dla mnie liczył się tylko Andreas i nie chciałam go skrzywdzić. Chciałam, by był znanym i wybitnym skoczkiem młodego pokolenia. Tak, chciałam i właśnie małymi kroczkami zaczęłam do tego dążyć. Po dwudziestu minutach, które spędziłam na wpatrywaniu się w okno, z jadalni wróciła Ellermann.
- Znalazłaś to, czego szukałaś? Przyniosłam tobie kanapkę, chcesz może?
Pokiwałam przecząco głową. Blondynka wzruszyła ramionami i sama zaczęła konsumować przyniesione jedzenie.
- Mam do ciebie nietypową prośbę, Heidi.
- Zamieniam się w słuch, mała.
- Dałabyś radę pożyczyć mi półtora tysiąca Euro? Potrzebowałabym jak najszybciej. W przyszłym tygodniu, po zakończeniu zawodów w Polsce.
- Po co ci tyle pieniędzy? - na twarzy ukochanej Krausa malowało się zdziwienie.
- Mogłabym ci wyjaśnić to potem? Nic strasznego - drugie kłamstwo w ciągu doby, Carino. - To zmieni moje życie, Heidi. Masz tyle pieniędzy, czy kombinować gdzieś indziej?
- Nie no, mała, mam jakieś oszczędności na koncie, rodzice mi odkładali od czasów mojego dzieciństwa i nazbierała się niezła suma. A to półtora tysiąca mnie nie zbawi, nie mam teraz wielkich wydatków, więc bez problemu. Oddasz mi, kiedy będziesz miała, nie martw się. Wypłacę ci te pieniądze, kiedy tylko będziemy już w domu, dobrze?
- Będę ci dozgonnie wdzięczna - a sobie dozgonnie będę wypominać ten moment - Ratujesz mi życie, raz jeszcze dziękuję! I coś jeszcze. Nie mów nic Andreasowi, niech to pozostanie między nami, zgoda?
- Na mnie zawsze możesz polegać - powiedziała blondynka i przytuliła mnie mocno do siebie.


Od tego dnia miałam siebie nienawidzić. Brzydzić się siebie każdego dnia. Czasem przychodzi nawrócenie, ale... Racjonalne myślenie odłożyłam do szuflady. Myślałam nie o sobie, o tym, że będę nieszczęśliwa. Myślałam tylko o moim aniele. O Andreasie, dla którego byłam w stanie zrobić wszystko.



Dzień dobry, witajcie!

Oto i rozdział trzeci, który odsłania wiele kart. Coś zaczyna się dziać :)
Chciałam przeprosić, mówiłam, że rozdział pojawi się w zeszłym, już, tygodniu, ale nie zdążyłam. Miałam gości, bo właśnie wczoraj skończyłam lat szesnaście (DOSTAŁAM OD MOJEGO ANIOŁKA AUTOGRAFY KAMILA STOCHA I DAWIDA KUBACKIEGO, KTO CIESZY SIĘ WRAZ ZE MNĄ? *o*) i nie miałam ani czasu, ani weny, także przepraszam!
Sama nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału, dlatego, jak zwykle, ocenę pozostawiam Wam.
  Do następnego! 

Pozdrawiam i przesyłam telepatycznie buziaki,  
Dominika! <3

P.S. Chcesz porozmawiać ze mną o Carinie i Andreasie? Zapraszam na twittera: @luvmydortmund :)

sobota, 3 maja 2014

Rozdział II. 'Wiele rzeczy do nas wraca. Los nas nie szczędzi, tylko atakuje dwa razy mocniej, Andreas'

- Dlaczego płaczesz?
- Bo nie zasłużyłam na ciebie, Andreas - stwierdziłam ze świętym przekonaniem o prawdziwości tych słów.
- Słoneczko, o czym ty mówisz? - gwałtownie podniósł się. Mimowolnie puściłam jego koszulkę i usiadłam obok niego, krzyżując nogi.
- Rozmawiałam dziś z panią Valerie. Wiele rzeczy do nas wraca. I wiesz, co jest najgorsze? Że los nas nie szczędzi, tylko atakuje dwa razy mocniej. Ale to nieważne, przepraszam, że się rozpłakałam.
- Nigdy nie przepraszaj za to, że masz chwilę słabości. Masz mnie. Jestem obok po to, by cię wspierać. Taka jest moja rola i będę, najdłużej jak tylko się da, próbował to utrzymać.
- Dziękuję, Andreas. A teraz chciałabym już pójść się położyć, dobranoc - powiedziałam Andiemu i udałam się w kierunku sypialni. Nie miałam na nic sił. Położyłam się i w przeciągu zaledwie kilku minut zasnęłam.

Obudził mnie odgłos zamykanych na klucz drzwi. Kolejny dzień, kolejne treningi. Nie miałam na to wpływu. Chciałam szczęścia, tak bardzo chciałam szczęścia Andreasa, a to właśnie skoki mu dawały spełnienie i radość. Niewiele się nad tym rozwodziłam. Postanowiłam sobie, że pójdę na wizytę do ginekologa, by już zatrzeć wszelką nadzieję, że a nuż w ciąży nie jestem. Postanowiłam dojechać tam autobusem. Wizytę i tak miałam mieć wkrótce, więc wierzyłam, że pani doktor zdoła przyjąć mnie wcześniej, gdyż bardzo zależało mi na czasie. W przyszłym tygodniu zaczynało się Letnie Grand Prix, na które miałam nadzieję jechać.


- Dzień dobry, pani doktor! - zapukałam delikatnie w drewniane drzwi gabinetu. Była to stara, ale odrestaurowana przychodnia na obrzeżach miasta.
- Dzień dobry, proszę usiąść. Miała pani umówioną wizytę? - zapytała doktor Schmidt.
- Właśnie tu jest mały problem. Wizytę mam umówioną na za jakiś czas, jednakże wynikły pewne sprawy, których nie planowałam.
- Poczekaj, znajdę twoją kartę i cię przyjmę. Masz szczęście, że przychodnia świeci pustkami.
- Carina Becker. Jestem pani bardzo wdzięczna, pani doktor.
Lekarka poszperała w segregatorze i znalazła to, czego szukała.
- Słucham, co takiego się stało?
- Podejrzewam, że jestem w ciąży - spuściłam głowę. Wstyd spłynął na moje policzki. Może i byłam dorosła, ale nie do końca dojrzała, by być matką.
- Robiłaś test, tak?
- Nie inaczej.
Po wykonaniu wszystkich badań i pobraniu krwi ponownie usiadłam przy biurku mojego ginekologa.
- Test nie zawiódł. Gratuluję, jest pani w ciąży. Badanie USG to potwierdziło. To siódmy tydzień.


Dopiero w tamtej chwili świat mi się zawalił. Nadzieja, która jeszcze się we mnie tliła, zgasła.
- Dziękuję - powiedziałam, delikatnie jąkając się. Co ja powiem Andreasowi?! 'Cześć, byłam u ginekologa i będziemy rodzicami. Nasze dziecko ma już 7 tygodni. Nie cieszysz się?'


Idiotyczna sprawa. Bez możliwości wyplątania się z tej sieci, sieci naszej głupoty, co tu dużo mówić.


- Kolejna wizyta za miesiąc. Jakby się coś działo, proszę zgłosić się niezwłocznie, dobrze?
- Tak, oczywiście. Dziękuję i do widzenia.


Nie wiem czemu, ale czułam się potraktowana przedmiotowo. Badanie, poinformowanie, że jednak jestem w ciąży i zapowiedzenie kolejnej wizyty. Nic więcej. Przecież młodzież ma internet, sprawdzi sobie, co dalej. Wsiadłam do tego samego autobusu, którym przyjechałam do przychodni i pojechałam w kierunku naszego mieszkania. Czułam się dziwnie. Jakbym stała obok siebie, nie mogąc pisnąć ani słówka. Weszłam do domu, usiadłam na salonowej kanapie, objęłam rękoma wziętą chwilę wcześniej poduszkę. Czekałam na Andreasa. Choć i tak wiedziałam, że nie mogę mu nic powiedzieć. Chciałam, by mnie przytulił. Tylko jego bliskość mogła dać mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Jednak kiedy przyszedł, miał dla mnie niekoniecznie miłą informację.


- Przebierz się, Carina! Zaraz jedziemy na obiad do mojego ojca! Tylko wezmę szybki prysznic, okej? Będzie tam też trener Schuster, chcemy porozmawiać o wyjeździe na Letnie Grand Prix. Chciałbym ciebie wziąć, ale sama rozumiesz, muszę porozmawiać z ojcem i trenerem. Może ubierz tą ładną fioletową sukienkę, którą ci kupiłem? - Andreas nie zdążył dobrze wejść do kawalerki, a już z prędkością karabinu maszynowego zacząć wyrzucać z siebie zdania.
- Dobrze, spokojnie. Miły wieczór się zapowiada - mruknęłam i poszłam do pokoju, by wyprasować ową liliową, dla ścisłości, sukienkę. I wówczas sobie o czymś przypomniałam. Nawet nie wiem, dlaczego. Myśli skupiły się na jednym i tak wyszło. Cóż za wyczucie czasu!
- Andreas, poczekaj, jeszcze nie zajmuj łazienki! Muszę wziąć z niej... stanik! Wiesz, ostatnio robiłam pranie, a akurat ten czarny będzie mi pasował, czekaj! - cóż za idiotyczna wymówka, by sprzątnąć z łazienki leżący tam od wczoraj test ciążowy, gdzieś między pralką a szafką, z której Andi zapewne brałby maszynkę do golenia. Jakie szczęście, że musiał nie zauważyć go rano! Miałam więcej szczęścia niż rozumu! Szybko podniosłam go i schowałam pod bluzkę. Wzięłam również leżący na kaloryferze biustonosz i wyszłam z pomieszczenia - Andi, wyprasować ci tą koszulkę polo, którą lubisz zakładać pod marynarkę?
- A mogłabyś, też o niej myślałem - powiedział, wychodząc z naszej sypialni, niosąc w dłoni ów t-shirt - Za pięćdziesiąt minut mamy być u ojca, musimy się streścić.
Zniknął za drzwiami łazienki. Usiadłam na krześle w pokoiku, który czasem pełnił rolę gościnnego, a ja zrobiłam go na graciarnię. Wyjęłam spod bluzeczki test i raz jeszcze na niego spojrzałam. Nadal wskazywał dwie kreski. Solidna firma, cholera! Wrzuciłam go do torebki, by wyrzucić do pierwszego lepszego ulicznego kosza. Wolałam nie ryzykować tego kuchennego. Następnie, chcąc zdążyć na obiadek u tatusia Wellingera stanęłam przy desce i szybko wyprasowałam najpierw sukienkę, a potem koszulkę Andiego. Ten zdążył w tym czasie szybko się odświeżyć, przebraliśmy się i pojechaliśmy w kierunku domu pana Stefana.
- Dzień dobry, synu! - takimi słowami przywitał nas starszy Wellinger - Zapraszam.
Weszliśmy do środka i zajęliśmy miejsca przy stole w jadalni, uprzednio witając się serdecznie, Andreas bardziej, ja mniej, z trenerem Schusterem, który już gościł u pana Stefana.
- Zaraz podam obiad, oby był jadalny - próbował zażartować gospodarz.
Werner Schuster i mój Andreas podłapali i zaczęli się śmiać, a ja czułam się zażenowana. To przez mój stan, na pewno! Po chwili przed naszymi nosami stały talerze z karkówką, ziemniakami i jakąś surówką. 

- Za tydzień Letnie Grand Prix. Andreas, chciałeś o coś zapytać, prawda synu? - za każdym razem, kiedy gościłam u starszego Wellingera czułam się jak pośród jakichś premierów czy posłów. Wyniosłość chwili i powaga, to dominowało w rozmowach z mecenasem Stefanem Wellingerem. Musiałam się do tego przyzwyczaić.
- Tak, tato. Chciałbym zapytać pana, trenerze, o możliwość zabrania Cariny na zawody. Wiem, że chłopcy, znaczy się, że Marinus czy Severin mogli zabierać swoje dziewczyny i pomyślałem, że i Carina mogłaby ze mną pojechać - poinformował trenera, a także ojca, który jednak chyba już o tym wiedział.
- Nie widzę problemu. Ale pamiętaj, Andreasie, na zawodach również musisz mieć jakieś lekkie treningi, spotkania z fizjoterapeutami, a biedna Carina będzie się nudziła - spojrzał na mnie pobłażliwie. Panie Werner, już wiem, co pan knuje! Nie dam się tak łatwo!
- Niech się pan o to nie martwi, trenerze. Pozwiedzałabym okolicę, porozmawiałabym z innymi, a Andreas niech robi to, co musi - posłałam mężczyźnie promienny uśmiech.
- W takim razie, Carino, za tydzień ruszamy do Polski na trzy dni. Potem wracamy i ósmego sierpnia jedziemy dalej - roześmiał się, sama nie wiem dlaczego, trener. Wellinger senior zmierzył go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Tak naprawdę nie odezwał się do mnie słowem tego wieczoru.
- Mnie pasuje i chciałabym panu, trenerze, podziękować. To będą cudowne trzy dni.
- Też tak sądzę - Andreas objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Zbyt gwałtowny ruch. Niby jeść skończyłam dobre dwie minuty wcześniej, ale poczułam ścisk w żołądku. O nie, tylko nie to! Nie teraz! Szybkim ruchem wstałam od stołu i pognałam do łazienki, by oddać to, co przed momentem zjadłam.
- Carina, wszystko w porządku?! - Andreas udał się za mną.
- Tak, jest okej - choć tak naprawdę nie było. Ale cóż, nie powinno być to dla mnie żadną niespodzianką. Początek ciąży, czyli wymioty, senność i omdlenia! - Nie musisz mnie reanimować, pewnie się czymś strułam. Ale uspokój ojca, obiad był dobry, powiedz coś w stylu, że 'za wcześnie na to, bym zatruła się obiadem'. Mądry chłopak z ciebie, powiedz mu to, bo mnie jeszcze bardziej znienawidzi.
I kolejna konwulsja. Chciałabym mieć to już za sobą, zdecydowanie! Po kilku minutach w łazience przyszłego teścia musiałam, choćby nie wiem co, nie miałam innego wyjścia, wrócić do jadalni.
- Wszystko w porządku? Może nie smakowało ci, czułaś może, że nie zrobiłem dobrze tej karkówki? - zasypał mnie pytaniami nie kto inny, tylko mecenas Wellinger.
- Andreas nie mówił? Musiałam zatruć się czymś w domu, a obiad był pyszny! - nie chciałam się przypodobać, pan Stefan naprawdę świetnie gotował. - Ale raczą panowie wybaczyć, chciałabym już pójść do domu. Mam nadzieję, że zostanę zrozumiana.
Starsi panowie kiwnęli równocześnie głowami, Andreas zdjął z krzesła marynarkę, pożegnał się z ojcem i wspólnie wyszliśmy z domu mecenasa.
- Carina, słońce, żyjesz?
- Ile jeszcze razy o to zapytasz? - bałam się, że zrobię się czerwona albo powiem coś głupiego - Przepraszam, nie powinnam była. Tak, w porządku, ale marzę tylko o kąpieli i chciałabym szybko położyć się spać. Czuję się zmęczona - Punkt drugi, senność.
- Jasne, zaraz będziemy w naszej kawalerce. Ale wiesz, co Carina, ostatnio zrobiłaś się zbytnio podenerwowana, naprawdę wszystko w porządku? A o wyjazd do Wisły się nie martw, Heidi również się wybiera - uśmiechnął się. Heidi to dziewczyna Marinusa, najlepszego przyjaciela Andreasa, zatem blondynka była bliska naszym sercom.
- To wspaniale, ale nie mówmy o tym - zatrzasnęłam za sobą drzwi samochodu, gdyż właśnie dojechaliśmy pod nasze miejsce zamieszkania - Mam prośbę, Andreas. Przytul mnie. Tutaj, za moment. Tak bardzo potrzebuję tego, a ostatnio jakoś się mijamy.


Chłopak spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma i podszedł do mnie. Objęłam go w pasie, on wplótł swoje dłonie w moje włosy. Pocałował mnie, a następnie przytulił. Tak delikatnie, że poczułam, że jestem dla niego kimś wyjątkowym. Ale on nie wiedział wszystkiego. Bałam się, że go stracę. Podniosłam głowę, którą moment wcześniej miałam położoną na torsie chłopaka. Spojrzałam w okna naszej kamienicy. Dostrzegłam jakąś postać, majaczącą w którymś z okien na trzecim piętrze, naszym piętrze. Odchyliła firankę i pokazała kciuk do góry. Ale ja nie byłam taką optymistką, jak ona. Jak pani Valerie.

 Ja byłam realistką i właśnie to miało poprowadzić mnie niekoniecznie dobrą ścieżką.


Dzień dobry, Kochani!
Jak Wam mija majówka? U mnie, jak widać, kwitnąco, nie sądziłam, że zdążę tak szybko dodać kolejny rozdział :)
Chciałabym ślicznie podziękować za 25 komentarzy przy poprzednim rozdziale, moje serce rośnie! :)
A teraz zapraszam do komentowania i oczekiwania na trzeci już rozdział, który pojawi się za niedługi czas :)

Pozdrawiam i całuję, Dominika x