piątek, 25 lipca 2014

Rozdział IX. 'Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu. Unosi Ciebie kilka metrów nad ziemię i jesteś po prostu szczęśliwy'

- Andreas, chodź szybciej, bo autobus nam ucieknie. A jak nie zdążymy na autobus, on odjedzie. Wizyta u doktor Schmidt mi przepadnie. A przecież tego nie chcemy, prawda? - poganiałam chłopaka, żeby szybciej wezbrał się w sobie, ubrał buty i poszedł ze mną na przystanek. Samochód Wellingera zepsuł się dwa dni temu, kiedy ten wracał z treningu. Andreas był zmuszony zaprowadzić go do mechanika, zatem dojazd do klinki był możliwy tylko środkiem komunikacji miejskiej.

- Moment, Carina! Umyję tylko zęby i idziemy, nie pali się - odparł wchodząc do łazienki.
- Masz siedem minut i ani sekundy dłużej. W klinice musimy być jak najszybciej się da, może mój ginekolog przyjmie nas szybciej, a wtedy ty tylko niewiele spóźnisz się na trening. I na rozmowę z trenerem - ostatnie zdanie powiedziałam niemal szeptem, do siebie. Nie chciałam bardziej denerwować Andiego, który i tak od samego rana chodził jakiś nieswój, zdenerwowany i stremowany. Nie chciałam być na jego miejscu. Współczułam mu charakteru ojca i tej niepewności o marzenia, o karierę. Wszystko mu się rozsypało. Nigdy nie potrafił budować domków z kart, zawsze rozpadały mu się w połowie budowy. Ale nigdy się nie poddawał. Chciał pokazać mi i sobie, że potrafi. Chciałam, by i tym razem tak było.
- Ubiorę tylko buty i możemy iść - Andreas prawie biegiem opuścił łazienkę - Masz wszystkie wyniki i jakieś książeczki zdrowia? Nie znam się na tym, więc inaczej. Jesteś gotowa?
- Od kwadransa, kochanie - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.

Czekaliśmy na korytarzu aż w końcu małżeństwo opuści gabinet i będziemy mogli wejść. Andreas złapał mnie za rękę. Nie chciałam, żeby puszczał. Przy nim czułam się bezpieczna. Nie myślałam o problemach, liczyła się tylko ta nieoceniona bliskość. Drzwi otworzyły się, dwoje ludzi pod trzydziestkę powiedziało 'do widzenia' i zwolniło miejsce.


- Dzień dobry, doktor Schmidt - przywitałam się. Andreas mi zawtórował.
- Carina Becker? - zapytała. Podniosła wzrok znad notatek i dostrzegła mojego chłopaka - A pan jest partnerem pacjentki, tak?
- Dokładnie tak. Mogę tutaj być, prawda? Chciałbym zobaczyć swoje dziecko na USG - zwrócił się do ginekologa. W jego głosie słyszeć się dała pewność siebie i niejako radość. Chyba byłam szczęśliwa. Położyłam się na kozetce, uniosłam bluzkę, jak nakazał mój lekarz. Wellinger stanął niedaleko, na wysokości mojej głowy. Na moim brzuchu, już delikatnie większym niż zazwyczaj, pojawił się żel. Zaczęliśmy badanie ultrasonograficzne. Na ekranie ukazały się jakieś niewiele znaczące dla nas kształty. Andreas poszukał mojej dłoni i ujął delikatnie w dwie swoje.
- Widzą państwo tę plamkę? - zapytała doktor Schmidt. Wzrokiem podążyłam za palcem kobiety. Była to po prostu plamka. Czarna, na białym tle - To stópka waszego maleństwa.


Chwila ciszy. Lekarka dalej przyglądała się obrazowi ultrasonografu. Odwróciłam delikatnie głowę w kierunku Andreasa. Patrzył na ekran jak zahipnotyzowany. Jakby nigdy nie chciał przestać się przyglądać. Zauważył, że na niego patrzę. Mocniej zacisnął uścisk dłoni. A na jego lewym policzku pojawiła się łza. Szczęście. Euforia pomieszana z niepewnością. Strach. Podekscytowanie. Emocje. Nasze uczucie. W tamtym momencie mi też zebrało się na płakanie. Szczęśliwa i pełna rodzina to sukces. To marzenie, które przychodzi szybciej albo później. On, ja i ono. Multum pomieszanych odczuć. Zaplątani w niebanalną sprawę. Pozostawała tylko wiara w to, że będzie dobrze.


- Nie widzę nic niepokojącego. Maluszek jest zdrowy - usłyszeliśmy.
- Będę miał syna? - ni stąd, ni zowąd Andreas wyparował z takowym pytaniem. Dlaczego nagle teraz chciał to wiedzieć i o to zapytał? Może już marzył o swoim następcy z nartami przypiętymi do nóg?
- Niech nie będzie pan taki w gorącej wodzie kąpany - roześmiała się lekarka. Spojrzała na mojego chłopaka znad okularów korygujących i dodała - Wszystkiego dowiecie się państwo już niedługo, teraz to jeszcze niemożliwe do rozpoznania.
I wróciła do notowania przebiegu ciąży w mojej karcie. Spojrzałam na Andreasa. Chyba byłam z niego dumna. Że się angażuje, że chce wszystko wiedzieć. Chciałam go takiego. Opiekuńczego, trzymającego wciąż za rękę. Czasem pokazywał, jaki jest wrażliwy i to w nim ceniłam. Nie wstydził się tego. Bo i czego?


- Carina, ja lecę, może zdążę na ten bus o dwunastej jedenaście i spóźnię się tylko odrobinę? - zapytał mnie, kiedy już wyszliśmy z gabinetu. Ciąża przebiegała prawidłowo, zobaczyliśmy na monitorze nasze dziecko, wszystko jako tako się układało.
- Nie pytaj, tylko biegnij na przystanek! Dobrze, że dałeś już Marinusowi torbę, gdzie byś ją teraz dźwigał?
- Kochanie, o mnie się nie martw. Dam ci jakieś pieniądze na zakupy - powiedział i pospiesznie wyciągnął z kieszeni portfel - Trzymaj, mam tylko dziesięć Euro.


Wyjął pieniądze, jak widać, swoje ostatnie i mi je podał. Pocałował naprędce w policzek i pobiegł w kierunku miejsca odjazdu autobusów. Coś mnie zaniepokoiło. Andreas miał tylko to, co dał mi, bym kupiła coś do jedzenia. Dobra, zepsuł nam się ten nieszczęsny samochód, Andreas odłożył na to potrzebne pieniądze do barku już wczoraj. Co nie zmieniało faktu, że nie mieliśmy pieniędzy. A miesiąc tak naprawdę dopiero nieznacznie przekroczył połowę swojego trwania. Nie myślałam nad tym, chyba nie chciałam. Teraz najważniejsza była rozmowa z trenerem i jego reakcja. Po zakupach chciałam po prostu wrócić do domu, posprzątać mieszkanie i czekać na chłopaka z ciepłym obiadem.



*oczyma Andreasa*
Na autobus zdążyłem idealnie. Trening zaczął się pół godziny temu, ale poprosiłem Marinusa, żeby mnie krył. Wiedziałem, że coś wymyśli. W końcu był tak myślącym stworzeniem, że nigdy w niego bym nie wątpił. Był moim przyjacielem, a przyjaciele to wielkie skarby. Miałem nadzieję, że dzisiaj Kraus nie będzie musiał się wysilać po raz drugi, i że rozmowa z trenerem mnie nie załamie. Liczyłem na to głównie ze względu na Carinę. Bałem się o nią. Wcześniej nie ostrzegałem jej, że mój ojciec to tak naprawdę zapatrzony w siebie i moje sukcesy mężczyzna. W moje sukcesy, nie we mnie. Nawet nie w skoki. On celował w jak najwyższe miejsce na podium i pieniądze, których część zgarniał. Chociaż za kilkanaście dni miałem skończyć dziewiętnaście lat, on nadal mnie kontrolował, pobierał zarabiane przeze mnie pieniądze. Wszystko dlatego, że był moim prawnym opiekunem i miał taki obowiązek, z którego jakoś nie raczył się wycofać. Dobrze, że pomyślałem o koncie w banku, gdzie zgromadziłem jakieś oszczędności. Ich wielkość nie powala, szczerze powiedziawszy, ale mogłem z tego skorzystać, kiedy byłoby już naprawdę źle. Mój przystanek. Nie przebrałem się, tylko najpierw udałem się w poszukiwaniu trenera. Chciałem mieć tą rozmowę już za sobą.


- Trenerze Schuster! - zawołałem, widząc pana Wernera idącego w kierunku magazynu. Odwrócił się.
- Andreas! Gdzieś ty się podziewał? Marinus zacząć coś się plątać o tym, że zepsuł ci się samochód i nie możesz znaleźć roweru w piwnicy, dlatego się spóźnisz. Powiedz mi, co jest grane, bo słuchając Krausa może zaśmiać się na śmierć, zauważyłeś? - podszedł do mnie i zapytał, chyba retorycznie. Zacząłem się cieszyć, że poprosiłem Marinusa o pomoc. W końcu rozluźnił atmosferę, a było mi to na rękę.
- To nie tak, chociaż z tym autem to prawda. Chciałbym coś panu powiedzieć, trenerze. Moglibyśmy znaleźć jakieś zaciszne miejsce i porozmawiać?
- Jasne! Chodź do mojego gabinetu, chłopaki trenują, więc nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Zaprosił mnie do dość dużego pomieszczenia, w którym byłem drugi raz w życiu. Za pierwszym towarzyszył mi ojciec i była to jakaś rozmowa typowo organizacyjna, podczas której tylko siedziałem. Ile bym oddał, by i teraz moje zadanie było takie łatwe.
- Zamieniam się w słuch. Nasza rozmowa ma dotyczyć za dużego obciążenia na treningach, może czujesz jakąś niedyspozycję? - Werner Schuster zadał mi pytanie pomocnicze widząc, że jestem dziwnie zmieszany i nie wiem, od czego zacząć.
- Carina jest w ciąży. Będę ojcem, trenerze - wzrok wbity w podłogę. Ciąg słów wypływający z moich ust. Długie 'ooo!' wypowiedziane przez mężczyznę. Potem tylko cisza. Podniosłem głowę, by zobaczyć reakcję osoby, która widziała we mnie znakomitego skoczka. Takiego, który nie będzie rozpraszał się dziewczynami, a o ojcostwie nawet nie myśląc.
- Andreasie, żarty żartami. Chyba, że mówisz poważnie. Nie mówisz tego na serio - czterdziestokilkulatek zaczął się wahać w osądzeniu prawdziwości tej informacji.
- Trenerze, skoro poprosiłem o rozmowę, to chyba musiałem mieć jakiś porządny powód, prawda? - trzęsącym się głosem zdołałem wydusić z siebie to zdanie.
- Prawda. Przepraszam, nie powinienem był. Wiesz, że to wielka odpowiedzialność, a kariera stoi przed tobą otworem?
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale biorę na barki wszystko. Nie mogę i nie chcę zostawiać Cariny samej. Trener sam wie, jaka ona jest wrażliwa. To moje dziecko i mam zamiar je wychować. Liczę na zrozumienie z pańskiej strony, chociaż wiem, że nie będzie łatwo. Biorąc pod uwagę zachowanie mojego ojca wolałbym nawet o tym nie myśleć.
- Andreas, powiem ci jedno. Pomimo że to nietaktowne z mojej strony, powiem, że jesteś moim ulubieńcem i to w tobie pokładam największą nadzieję, jeśli idzie o młode pokolenie skoczków. Wierzę, że będziesz zdobywał medale na mistrzostwach i na olimpiadach. Ale jest coś ważniejszego i zdaję sobie z tego sprawę. Pokazałeś najlepszą ze swoich stron, przychodząc tutaj. Nie bałeś się konsekwencji, chciałeś podzielić się tą nowiną ze mną, bym ci pomógł i zrozumiał. Nie odpuszczę ci treningów, tego możesz być pewien. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym teraz nie walczył o ciebie jako o sportowca. Ale jesteś też człowiekiem, a w końcu ojcem, w przyszłości pewnie i mężem. Mam dwie córki. Chociaż było trudno, dałem sobie radę. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu. To uczucie, które unosi ciebie kilka metrów nad ziemię i jesteś po prostu szczęśliwy. Nic więcej. Andreasie, właśnie tego tobie życzę. Postaram się ci pomóc, chociaż nie wiem, na ile ta pomoc się zda. Jestem tylko marnym trenerem reprezentacji niemieckich skoczków, którzy są największymi szaleńcami, jakich w życiu poznałem. 


Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Poczułem w sobie siłę. Trener okazał się być człowiekiem. Przy moim ojcu był zawsze trochę jak on. Podporządkowywał się? Nie wiedziałem, nie potrzebowałem tego do życia. Najważniejsze były jego słowa. Liczył na mnie patrząc w dwie strony. Rodzicielstwo i kariera. Było to niezwykle trudne, ale możliwe.

- Problemem są jedynie mój ojciec i media. On już wie, a gazety nie mają skąd i Bogu dzięki - odparłem.
- Stefan źle zareagował? - panie trenerze, chyba się dobrze nie znasz ze starszym z Wellingerów - Nie przejmuj się, pewnie mu przejdzie. A tabloidy niech nic nie wiedzą. Niepotrzebne nam zamieszanie w kadrze. A i tobie po co takie emocje? Niech zostanie tak, jak jest. A teraz zmykaj się przebrać i do roboty! - wstał z zajmowanego fotela, klepnął mnie po przyjacielsku w plecy i wyszedł z gabinetu.


Zrozumienie to ulga. Ulga to mniej zdenerwowania, a to z kolei przydaje się do opanowania emocji. Myśli wędrujące ku niej. Patrząc na moje dziecko na ultrasonografie poczułem przypływ miłości. Łza, która uciekła spod mojej kontroli była symbolem szczęścia. Wiele cierpienia. I współczesność. Krzyk i łagodny głos. Dotyk. Jej szept. Poradzimy sobie.


    Carina, stworzymy pełną i szczęśliwą rodzinę, której nam nigdy nie dano.




Dzień dobry!
Jestem tutaj po raz trzeci w lipcu, co powinno być powodem do dumy, nie sądzicie? :)
Pisząc ten rozdział, poczułam, że wracam na właściwe tory. Że wracam do swojego stylu, który prezentowałam na początku, chociaż mogę się mylić.
Wzruszyłam się podczas pisania i czytania fragmentu z badaniem, to dziwne? Myślę, że nie. Wyobraziłam ich tam sobie i szczęście tak od nich biło, że jestem zadowolona.

Ale nic, mam nadzieję, że nie zawiodłam (gdyż bardzo się starałam napisać coś porządnego przy dźwiękach Nirvany) i że wrócicie z uśmiechem na ustach na dziesiątkę :)


Kocham Was bardzo mocno i całuję, 
Dominika x

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział VIII. Pozory lubią mylić, czyli strzeżcie się przyszłe synowe.

Szwajcaria nie była szczęśliwa dla niemieckich skoczków. Severin był dwudziesty szósty, Marinus trzydziesty, a reszta kadry, łącznie z Andreasem nawet nie zakwalifikowała się do serii finałowej. Trener dał chłopcom długi wykład. Najdłużej, z relacji mojego ukochanego, zatrzymał się właśnie przy nim. Nie mógł zrozumieć, że jego najzdolniejszy młodzian skoczył tak słabo. Był szczerze zawiedziony. A ja przerażona. Sama do końca nie wiedziałam, że to przeze mnie, czy też nie. Bałam się, że informacja o ciąży może go przytłoczyć, że będzie myślał o tym, a nie skupiał się na karierze.

- Andreas, nie martw się! Taki spadek formy to normalne. To dopiero sezon letni, zimą będzie lepiej.
- Kiedy masz wizytę u ginekologa? - zmienił temat, jakby chciał ominąć ten wątek.
- Za trzy dni, dlaczego pytasz?
- Chciałbym pójść z tobą.
- Andreas... Cieszę się, wiesz? To wiele dla mnie znaczy, zacząłeś wszystko rozumieć.
- Tak, muszę wziąć za was odpowiedzialność. To mój priorytet.

Uśmiechnęłam się. Poczułam, że Andreas wie, co mówi. Od przyjazdu ze szwajcarskiego Einsiedeln nie mijaliśmy się. Dużo rozmawialiśmy, o wszystkim. O skokach, o naszym dziecku, o naszym przyszłym życiu. Bałam się, ale wiedziałam, że jakoś damy sobie radę. Miałam osiemnaście lat, list z informacją o przyjęciu na uczelnię i dziecko pod sercem. Byłam sierotą i chciałam jak najlepiej dla swojego maleństwa. Pojęłam to dopiero pod kliniką w Berlinie. Spojrzałam na Andiego. Siedział naprzeciw mnie, wpatrzony w aktualną, lokalną gazetę. Jak w takim wieku można założyć rodzinę? Zawsze wydawało mi się to absurdem. Sami byliśmy, nieco już wyrośniętymi, ale dziećmi. Każdy krok był niepewny. Przyszłość stała pod znakiem zapytania. Dasz radę, Carina. Trener Werner może zareagować ostro. Dasz radę, Carina. Przyszły teść będzie niezadowolony. Dasz radę, Carina. Andreas ciągle wpatrzony w gazetę. Palące łzy pod powiekami. Dasz radę, musisz!

- Andreas, może zrobię coś na kolację? - przerwałam swoje myślenie. Bałam się, że się popłaczę. W ciąży zrobiłam się wrażliwsza, każda drobnostka potrafiła przyprawić mnie o dreszcze i potok łez.
- Jasne, poproszę kanapki z dżemem, jeśli mogę.
- Tym brzoskwiniowym?
- Tak, ten najbardziej lubię.

Wyszłam do kuchni. Wyjęłam wszystko potrzebne do zrobienia jedzenia chłopakowi. Znałam go na wylot. Rozumieliśmy się bez słów, nawet uśmiechem potrafił przekazać mi informacje. Był dla mnie kimś zdecydowanie najważniejszym. Uprzednio zrobione kanapki położyłam na bladoniebieskim talerzu i zaniosłam Andreasowi do pokoju. Wiedziałam, że jest zmęczony po treningu i zrobiłam wyjątek od wcześniej ustalonej przez siebie zasady, że 'je się w tylko i wyłącznie w kuchni, kochanie!'. Kiedy już postawiłam posiłek na stole, ktoś zaczął pukać do drzwi. Nie, nie pukać. Ktoś wręcz walił w te drzwi domagając się, byśmy otworzyli. Przestraszyłam się, wiele słyszy się o jakiś włamywaczach czy innych przestępcach. Andreas zerwał się z salonowej sofy, gazetę rzucił tuż obok talerza i wyszedł na korytarz.

- Carina, idź do pokoju. Ja zobaczę, co się dzieje.
- ANDREAS, OTWIERAJ! WIEM, ŻE TAM JESTEŚ! - usłyszałam znajomy głos.
- O cholera, to mój ojciec. Co go tak opętało? - zapytał, chyba retorycznie, chłopak. Nie posłuchałam tego, co wcześniej do mnie powiedział, tylko skryłam się za jego plecami. Byłam ciekawa, co się stało. Andreas przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Do korytarza, jak strzała, wpadł senior Wellinger. Podbiegł do Andreasa, złapał go za koszulkę i uniósł nieznacznie. Skoczek był oszołomiony zaistniałą sytuacją tak bardzo, że nawet się nie bronił. Zresztą, ja również nie wiedziałam, co jest na rzeczy. Zaczęłam prosić pana Stefana, żeby puścił Andreasa.
- Co ty będziesz mi mówić, co ja mam robić?! Nie wkręcaj mojego syna w dziecko, zrozumiałaś?! Mała, puszczalska... - tu przeklnął dość mocno i już chciał mnie popchnąć, kiedy na jego drodze stanął Andreas, wcześniej uwolniony z rąk rodzica.
- Carina, szybko do pokoju, zrozumiałaś?

Posłuchałam jego prośby. W środku cała się trzęsłam. Jeszcze nigdy nie widziałam nikogo, kto byłby tak wzburzony. I jeszcze nigdy nie byłam tak potraktowana. Czułam się bardzo źle, dodatkowo bałam się o ukochanego, który, bądź co bądź, został z rozemocjonowanym ojcem w przedpokoju. Przez drzwi słyszałam ich głosy.

- Tato, uspokój się, dobrze?
- Synu, jakie 'uspokój się'?! Jakie 'uspokój się'! Ta mała przebiegła - kolejne przekleństwo - wrabia ciebie w dziecko, a ty się tak dajesz? Nie tak ciebie wychowywałem, nie daj sobą pomiatać!
- Tato, spokojnie. Usiądź w salonie, wszystko tobie wyjaśnię.
- Nie chcę nigdzie siadać, a i ty nie masz mi co wyjaśniać. Dostałem wiadomość, że Carina spodziewa się dziecka i jestem święcie przekonany, że to nie ty jesteś ojcem.
- To ja jestem ojcem tego dziecka. Razem z Cariną będziemy rodzicami. Nie unoś się, spokojnie. Daj mi coś powiedzieć. Nie będziesz mówił mi, co mam teraz zrobić, mam prawie dziewiętnaście lat. Carina urodzi to dziecko, wychowamy je. Jak normalni rodzice, rozumiesz to?
- Nie, nie rozumiem! Nie daj tak sobą manipulować - chyba dopiero wtedy się rozpłakałam. Stefan Wellinger nigdy mnie nie lubił, chociaż starałam się go do siebie przekonać. Ale chyba fakt, że wychowywałam się w Domu Dziecka przechylał szalę nie w tą stronę, w którą bym chciała. Nie trawił mnie, był skłonny mnie obrażać, bez żadnych skrupułów.
- Nie będziemy tak rozmawiać. Albo starasz się to zaakceptować, albo stąd wychodzisz. Sam chciałem ci o tym powiedzieć, już wkrótce, ale jak widać, ktoś, kto chce popsuć nasze relacje, był szybszy.
- Podziękuj swojemu przyjacielowi. Jeszcze mamy do pogadania, gówniarzu - warknął mecenas Wellinger i trzaskając drzwiami wyszedł z naszego mieszkania.

Nie ruszałam się z zajmowanego miejsca. Łzy niekontrolowanie spływały po moich policzkach, a nogi trzęsły się niemiłosiernie. Chociaż to 'niebezpieczeństwo' w postaci braku kontroli nad sobą pana Wellingera minęło, nie potrafiłam się uspokoić. Andreas szybkim ruchem otworzył drzwi do pomieszczenia, w którym siedziałam i już po chwili był przy mnie. Przytulił mnie mocno do siebie i zaczął głaskać po włosach.

- Nie mogę uwierzyć, że Marinus powiedział o tym mojemu ojcu. No w głowie mi się to nie mieści - powtarzał z niedowierzaniem, jakby do siebie - Carina... Nie przejmuj się. I przestań się trząść, skarbie.
- A-Andreas... A co, jeśli on powiedział już trenerowi, a trener zareagował tak samo? - podniosłam głowę z jego torsu i spojrzałam prosto w jego niesamowicie niebieskie oczy. Widziałam w nich strach.
- Nie denerwuj się, to tylko zaszkodzi dziecku, a tego nie chcemy. Słoneczko, porozmawiam z trenerem. Marinus obiecał nikomu nie powiedzieć! Szybciej podejrzewałbym tą paplę, Heidi... Ale on? To mój najlepszy przyjaciel. Ojcu też muszę przemówić do rozsądku. Carina, będzie dobrze, zrozumiano? Pamiętasz, co powiedziałem ci ostatnio?
- To o wzleceniu ponad strach?
- Dokładnie. Masz mnie, pamiętaj. A ja zawsze przy tobie będę. Taki mini anioł stróż w mojej skromnej osobie. Nic nie stanie się tobie ani dziecku. Już ja o to zadbam - wyszeptał i delikatnie drżącą rękę wyciągnął w moją stronę. Spojrzał mi w oczy. Kiwnęłam mu głową. Położył dłoń na moim brzuchu, ja położyłam na niej swoją. Popatrzeliśmy na siebie. I z naszych oczu popłynęły łzy.


*oczyma Andreasa*
- Marinus, masz może chwilę dla swojego przyjaciela? - położyłem nacisk na ostatnie słowo. Zapłakana Carina zasnęła w moich ramionach, a ja jeszcze tego samego dnia chciałem wyjaśnić pewne sprawy.
- Andreas, właśnie chciałem do ciebie dzwonić - usłyszałem.
- Co ty nie powiesz? Coś się stało, brachu?
- Bo ja... Daj mi to wytłumaczyć, Andi!
- Marinus, co tu wiele tłumaczyć? Obiecałeś mi zachować tajemnicę dla siebie, a tu nagle mój ojciec się o wszystkim dowiaduje - Magia! - podniosłem głos, emocje wciąż we mnie buzowały, nie potrafiłem tego poskromić.
- Ja wiem, strasznie głupio wyszło, ale to nie tak, jak myślisz, naprawdę!
- A jakie są realia? Nie rób ze mnie głupka, Kraus.
- Chciałeś mojej pomocy, tak? Sam nie mogłem niczego wymyślić i postanowiłem zapytać Andreasa Wanka czy ma jakiś pomysł. Przecież się z nim trzymamy, a on jest tak spokojny, że na pewno nikomu nie pisnąłby ani słówka, znasz go.
- To byłbym w stanie ci wybaczyć. Ale jakim cudem to nie Wank, a mój ojciec się o tym dowiedział?
- Ja mam ich... Mam ich obok siebie na liście w kontaktach i musiałem źle nacisnąć... Andreas, ja przepraszam, tak bardzo mi wstyd!
- Marinus, jak mogłeś być aż tak nieostrożny, no powiedz? Jak?! Wiedziałem, że jesteś roztrzepany, ale aż tak? Dobrze, że z kobietami jesteś bardziej uważny, wiesz? Gdybyś tylko widział Carinę... Się tak zdenerwowała, że przez pół godziny powtarzałem jej, że będzie dobrze, by tylko się uspokoiła. Stres nie jest dla niej dobry. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że sam nie wiem, czy będzie dobrze. Mój ojciec bywa tyranem, choć może na takiego nie wygląda.
- Andreas, masz nas. Masz mnie, Wanka, nawet Richard i Severin by was wsparli! I raz jeszcze przepraszam.
- I tak musiałby się o tym dowiedzieć. Nie przepraszaj. Do zobaczenia na treningu.
- Śpij dobrze i ucałuj ode mnie Carinę.

To, co tak odwlekałem w czasie, nadeszło. Nie w taki sposób, w jaki powinno, nie z moich ust. Ojciec mi tego nigdy nie wybaczy, a co gorsza nie wybaczy tego Carinie. A przecież oboje jesteśmy odpowiedzialni za tą sytuację, nie tylko Bogu ducha winna, moja Carina. Wezmę sprawy w swoje ręce, postaram się wymazać z pamięci zachowanie Marinusa, który doskonale dobrał się z Ellermann. Otoczę opieką Carinę i nasze nienarodzone jeszcze maleństwo. Przez szparę w drzwiach spojrzałem do sypialni. Słodko spała. Była taka niewinna, bezbronna i cała moja. Nie chciałem dla niej źle, nigdy w życiu! Ale los obdarzył mnie takim, a nie innym ojcem.

    I wówczas w duchu obiecałem sobie, że nie wezmę z niego przykładu i będę najlepszym tatą, jakim tylko mógłbym być.



Dzień dobry wszystkim! 
Jestem z ósemką. Sama nie wiem, co mam sądzić o tym rozdziale. Czuję, że od kilku rozdziałów oczekujecie czegoś więcej, takiego BUM! 
Dlatego za wszystko przepraszam, staram się, jak mogę i mam nadzieję, że usatysfakcjonowałam Was chociaż troszkę :)


Pozdrawiam,
Dominika xx

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział VII. 'Wzlećmy na skrzydłach miłości ponad strach'

- Spakować ci tą szarą bluzę? - zapytałam, wkładając do andreasowej torby jakieś dresowe spodnie i uprzednio przygotowane przez chłopaka i wyprasowane przeze mnie koszulki.
- Możesz, lubimy wieczorne spacery, a w Einsiedeln bywa chłodno - odparł, wychodząc z łazienki z kosmetyczką, również spakowaną przeze mnie.
- Andreas, możemy usiąść i chwilę porozmawiać? - zapytałam, kiedy dołożył do walizki ostatnie rzeczy.
- Tak, wyjeżdżamy za trzy godziny, więc mam chwilę dla ciebie.
Mam. Chwilę. Dla. Ciebie. Andreas, ja potrzebuję zdecydowanie więcej! Potrzebuję zrozumienia i oparcia! Przez ostatnie dwa tygodnie się mijaliśmy. Rozmawialiśmy o pogodzie i wybrykach Marinusa. Odkąd Andi wiedział o dziecku, stał się oziębły w stosunku do mnie, a co ja miałam zrobić? Nie zmuszę go przecież do niczego!
- Andreas, czy ty mnie jeszcze kochasz? - zapytałam, siadając na krześle, tuż obok stolika.
Zapadła cisza. Chłopak kucnął przede mną i ujął moje dłonie w swoje. Spojrzał w podłogę. Czułam, że powie po prostu 'Mieszkamy razem tylko dlatego, że nosisz pod sercem moje dziecko'.
- Carina, dlaczego pytasz?
- A jak myślisz? Ostatnio mnie ignorujesz. Jestem dla ciebie tylko sprzątaczką i kucharką. Śpisz w salonie. To normalne, tak sądzisz? Przez te dwa tygodnie bardzo się oddaliliśmy, dlatego chcę znać prawdę.
- Kocham cię.
- Czemu wydaje mi się, że powiedziałeś to bez przekonania?
- Carina, to wcale nie jest takie łatwe, jak myślałem.
- To nie jest dla mnie zaskoczeniem. Ja wiem o tym od miesiąca, maskuję się, jak ty. Tylko ty jesteś sportowcem, walczącym o miejsce w kadrze, ze staroświeckim ojcem o trudnym charakterze na karku. Ja nie mam nikogo! Tylko ciebie, Andreas!
- Carina, daj mi jeszcze jakiś czas.
- Andreas, my nie mamy czasu, do cholery! Powiedz o tym ojcu, musisz mu o tym powiedzieć! Chyba, że mniej boisz się trenera, to od niego zacznij.
- Boję się reakcji każdego z nich.
- To powiedz Marinusowi albo Richardowi!
- Carina, sam wiem, co mam zrobić! - wstał i krzyknął na mnie.
- Andreas, ja... Przytul mnie, błagam - moje oczy zaczęły szklić się od łez, musiałam być silna.
Wellinger spojrzał na mnie. Wziął walizkę i wyszedł. Cholerny dupek! Rzuciłam butem w drzwi. Zostawił mnie z tym, wróci za kilka dni i będzie udawał, że wszystko jest w porządku?! Już się w tym gubiłam. Kochałam go, ale jego zachowanie wciąż mnie zaskakiwało i z pewnością nie było takie, jakiego bym chciała. A mówią, że to kobiety w ciąży mają swoje humory!


- Heidi, masz chwilę? - zapytałam blondynkę przez telefon.
- Jasne, z Marinusem przecież nie jechałam. Wiesz, że w Szwajcarii mają niedobre jedzenie i dziwny klimat! Cholera, biedny Marinus!
- Heidi, za czterdzieści minut u mnie, dobrze?
- Dobrze, zgoda!
Poprosiłam dziewczynę Krausa o przyjście, bo w końcu musiałam oddać dług. Ale chyba też potrzebowałam z kimś pogadać. A pod ręką miałam tylko Heidi, nie licząc pani Valerie, ale to nie to samo. Kiedy tylko blondynka przekroczyła próg naszego mieszkania, z jej ust zaczęło wydobywać się wiele zdań bez uwzględniania znaków interpunkcyjnych. Niewiele sobie z tego robiłam, znałam Heidi zbyt dobrze, wiedziałam, że mówi o jakiś nieważnych sprawach. Nalałam do dwóch szklanek zimnego napoju i zaniosłam je do pokoju, w którym siedziała już moja znajoma. Postawiłam je na ławie i wyszłam do sypialni po kopertę, w której miałam zapakowane pieniądze. Dokładnie te, które Ellermann pożyczyła mi przed dwoma tygodniami.
- Proszę, Heidi. Bardzo dziękuję za tą pożyczkę - uśmiechnęłam się, wręczając dziewczynie jej oszczędności.
- Nie ma sprawy. Już nie będę drążyła tematu 'na co i po co'. Oddałaś, a to najważniejsze, prawda? Kupię sobie taką śliczną beżową sukienkę, widziałam ją ostatnio na wystawie! Pokażę ci ją i pożyczę, jeśli tylko będziesz chciała - rozpromieniła się. Tak, Heidi, ale wątpię, bym się w niej zmieściła. Ona szczupła, a ja przybierająca i na wadze, i w pasie - Właśnie, dostałaś się na studia?
Ellermann potrafiła niezwykle szybko zmieniać tematy, ale tego pytania się nie spodziewałam. Inaczej, nie byłam na nie przygotowana.
- Ja? Czy się dostałam, tak? - zaczęłam się jąkać - Nie, nie przyjęli mnie.
Zwiesiłam głowę, chyba ze wstydu. Okłamałam ją, chociaż tak bardzo nie chciałam. Była wielką gadułą, to prawda, ale nie chciałam jej ranić, kłamiąc w jakiejkolwiek sprawie.
- Carina, ale jak to?! - blondynka zareagowała impulsywnie - Nie dostałaś się na tą twoją matematykę? Nie wierzę! Dlatego Andreas chodzi ostatnio taki smutny i przygaszony?
Zmiotła mnie tym pytaniem. Poczułam się, jakby ktoś sypnął mi piaskiem w oczy. Andreas przecież nie chciał, żebym nikomu mówiła. Ale Heidi chyba pragnęła tej prawdy. Chciała coś ze mnie wyciągnąć. Ale najbardziej zabolało mnie to, co powiedziała. Że Andreas cierpi. On musiał to wszystko dusić w sobie, nie miał z kim o tym porozmawiać! My nie poruszaliśmy tego tematu od ostatniej rozmowy po wyjściu pani Meyer. A on chciał rady! Chodził taki zmieszany i smutny, bo nie wiedział, co robić. Zgubiliśmy się. Byliśmy jak ślepcy. Choć bardzo chcieliśmy, nie potrafiliśmy trafić na właściwe drzwi. Byliśmy z tym sami, bez wsparcia najbliższych dla nas osób. Powinniśmy być dla siebie ukojeniem, oazą. Ale potrafiliśmy się tylko nakręcać. W końcu to zrozumiałam i wiedziałam, że tak dalej żyć, po prostu, nie mogę.


- Nie, to chyba nie o to chodzi, Heidi. Zresztą, dostałam się na te cholerne studia - spojrzałam jej prosto w oczy swoim smutnym spojrzeniem.
- Carina, nie przerażaj mnie! W tym momencie boję się, że wyskoczysz mi z informacją o jakimś nowotworze albo gorzej!
- Biorąc pod uwagę twój światopogląd, jest gorzej. Ale obiecaj, że nikt się nie dowie. Inaczej Andreas mnie zabije!
- Spokojnie, mała! Ale mów mi szybko, co jest na rzeczy, bo sama nie wiem, czego się spodziewać!
- Będę miała dziecko z Andreasem
Heidi podskoczyła, jak rażona piorunem. W jej oczach dostrzegłam przerażenie pomieszane z niedowierzaniem.
- No chyba sobie kpisz w tym momencie.
- Jakżebym śmiała?
- Co wy teraz zrobicie? Trener jest zapatrzony w Andiego i jego umiejętności, a tak ciętego ojca jak pan Wellinger w życiu nie widziałam. Carina, masz przerąbane - skwitowała.
- Dziękuję, że mnie pocieszasz, niezmiernie dziękuję! Obiecaj, że nikt się, póki co, o tym nie dowie.
- Dobra, nikomu nie powiem - powiedziała i kolejny raz pokręciła z niedowierzaniem głową.

 

*oczyma Andreasa*
Tuż po przyjeździe do Szwajcarii postanowiliśmy nie odpoczywać, tylko wybrać się na krótki spacer. Chłopaki żartowali, a ja tylko krzywo się uśmiechałem, dla niepoznaki.
- Młody, mów, co jest! Zachowujesz się ostatnio jak duży dzieciak. Możemy jakoś pomóc?
- Nie, dziękuję za waszą troskę. Pokłóciłem się z Cariną przed wyjazdem, nic wielkiego - doprawdy, Wellinger. Nic wielkiego, tylko będziesz ojcem.
- Święty Andreas pokłócił się z dziewczyną bez wad? - zażartował, albo inaczej, chciał zażartować Freund.
- Zamknij się, Severin i nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! Zostaw w spokoju, Carinę, dobra? - syknąłem w jego stronę. Miałem ochotę zostawić ślad po sobie na jego ciele, ale odpuściłem. Nie chciałem kłopotów. Freund do końca spaceru się nie odzywał. A ja poczułem, że Carina mnie potrzebuje, właśnie takiego! Broniącego jej, będącego na każde jej zawołanie, mówiącego co wieczór z uczuciem 'Kocham cię'. Kobiety są tak skonstruowane, Wellinger, no tak! Ona mnie potrzebowała! A my pogubiliśmy się w sobie. Czy ja naprawdę potrzebowałem aż tak dużo czasu, by to zrozumieć? Musiałem się komuś wyżalić, a najodpowiedniejszą osobą wydawał mi się Marinus, dlatego też zaraz po przyjściu do hotelu poprosiłem go na kilka słów.
- Marinus, jesteś mi w tym momencie bardzo potrzebny. Muszę ci o czymś powiedzieć, nie jest to dla nie łatwe, uwierz.
- Stary, zawsze możesz na mnie liczyć, zamieniam się w słuch - odparł Kraus i rozsiadł się w hotelowym fotelu,
- Bo ja... Carina.. My z Cariną będziemy mieć dziecko.
Fajerwerków brak, tylko zaskoczenie i otwarta buzia Marinusa.
- Kraus, zamknij buzię, bo coś ci jeszcze tam wleci.
- Nie żartujesz? Może coś ci się wydawało albo Carina się przejęzyczyła...
- Myślałem, że będziesz mnie wspierał! Pokłóciłem się z nią o to czy mówić komuś o tym, czy nie. Ale teraz chyba zaczynam wątpić w to, że to dobry pomysł.
- Wcale nie. Sam pewnie zareagowałeś nie lepiej - usprawiedliwiał się skoczek. Miał rację. Ja akurat zachowałem się jeszcze gorzej. Wręcz dziecinnie.
- Wybacz. Masz rację.
- Twój problem jest moim problemem, naprawdę. Masz jakiś plan? Bo przecież i trener, i twój ojciec muszą się o tym dowiedzieć. Carina wiecznie szczupła w tej ciąży nie będzie.
- Całe dwa tygodnie myślałem nad tym, jak miałaby wyglądać ta chwila i... mam pustkę w głowie. Teraz chyba powinienem zadzwonić do Cariny. Mam nadzieję, Marinus, że mogę na ciebie liczyć i nikomu się nie wygadasz.
- Jasne, że nie! Tylko zadzwoń do niej, a potem pomyślimy nad resztą!
Przytuliłem go po bratersku, pożegnałem i wziąłem telefon w dłoń. Wyszukałem w kontaktach jej numer. Patrzyłem na wyświetlacz i zastanawiałem się, co mogę jej powiedzieć. Bo fakt, że zadzwonię, był wewnętrznie przegłosowany. Zielona słuchawka. Weź się w garść, Wellinger.


- Słucham? - zapytała. Nigdy nie patrzyła, kto do niej dzwoni. Jej nawyk dał mi kilka sekund przewagi.
- Cz-cześć, Carina. Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Oh, Andreas. Ja... Wybacz, nie spodziewałam się, że zadzwonisz. Sam wiesz...
- Tak, doskonale wiem! Kochanie... Chciałbym ciebie przeprosić. Za dzisiaj, za wczoraj, za ostatnie dwa tygodnie. Za to, że nie byłem dla ciebie wsparciem. Marinus wie. Pomoże mi coś wymyślić, przygotować się do spotkania z ojcem i panem Wernerem. Carina, skarbie, słuchasz mnie?
- Andreas... Ja tak długo czekałam na ten moment. Co ci w końcu uświadomiło, że by być mężczyzną trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny?
- Wymiana zdań z Severinem. Zrozumiałem, że mnie potrzebujesz. Kocham cię i to nie jest udawane uczucie ani nie są to fałszywe słowa. Carina, jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Będziemy rodzicami, to chyba radość, prawda?
- Tak powinno być. Ale czy będziemy potrafili się w tym tak do końca odnaleźć?
- Zrobię wszystko, by tak było. 

- Dziękuję, tak bardzo. Jest jeszcze jedna sprawa... Wiem, że prosiłeś o dyskrecję, ale musiałam z kimś o tym porozmawiać.
- Z kim? Carina, nie mów, że zaprosiłaś Ellermann do siebie i jej wszystko wyśpiewałaś.
- Właśnie tak było.
- To chyba mamy kłopoty i to niemałe.
- Andreas, ja nie chciałam.
- Wiem, to tylko i wyłącznie moja wina. Chciałbym ciebie teraz przytulić i pocałować w czółko, wiesz?
- Kocham ciebie. Poradzimy sobie, musimy, Andreas! Bądźmy wojownikami w tej batalii. Nikt nam niestraszny. Mamy siebie, a to jest ponad wszystkim.
- Wzlećmy na skrzydłach miłości ponad strach, Carina. Tak będzie najlepiej.




Cześć i czołem! :)
Przybyłam, nareszcie! Ale coś czuję, że nie tego do końca się spodziewaliście. Ja chyba też nie. Ale Andreas nie jest głupim chłopakiem, przynajmniej nie chciałam takiego z niego zrobić. Coś zrozumieli. Ale tam u góry, jest ukryte coś jeszcze. To nie koniec, zaznaczę! :D

Przepraszam za ten, chyba przesłodzony, fragment na końcu rozdziału. Nie wiem, czy tak to chciałam ująć, ale z drugiej strony Carinie się to należało :)


Dziękuję, że jesteście i mnie wspieracie, to dla mnie bardzo ważne! ♥

Wasza Dominika <3